– Ze wszystkim sobie poradzicie? Może lepiej będzie, jeśli pójdę z Wami – powiedział Minho, który od kilku minut starał się nakłonić mnie do zmiany zdania.
Doceniałem jego troskę, ale już coś postanowiłem i nie zamierzałem tego zmieniać. Przez długi czas to Minho i reszta Zwiadowców narażali życie dla Streferów, w tym także dla mnie. A ja? Mogłem tylko stać z boku i się przyglądać. Ta bezczynność zaczęła mnie dobijać. Teraz nadarzyła się okazja do rekompensaty. Nie zamierzałem z niej zrezygnować.
– Damy radę, bez obaw – stwierdziłem i lekko się uśmiechnąłem – Wiesz, że możesz mi zaufać – dodałem.
– Jasne. Tak czy owak, wolałbym iść z Wami – westchnął Minho.
– Nie możemy zostawić Strefy bez przywódcy. Niby jest Alby… ale no cóż… on też nie ufa nam, aż tak żeby… – wyjąkał Tommy.
– Wiem o czym mówisz – mruknął Minho – My damy sobie radę, bardziej martwię się o Was.
– Oj już spokojnie, tatusiu – Tommy poklepał przyjaciela po ramieniu i szeroko się uśmiechnął.
– Wiesz… widok Twojej, pięknej inaczej twarzy, każdego dnia poprawia mi humor, nie chciałbym tego stracić – odgryzł się Minho.
– I tak wiem, że mnie kochasz – mruknął Thomas i cicho się zaśmiał.
– Nie schlebiaj sobie.
Wywróciłem oczami, jednak nie mogłem powstrzymać się przed śmiechem. Lubiłem ich sprzeczki. Zachowywali się jak stare dobre małżeństwo. Niezależnie od sytuacji, potrafili znaleźć powód do śmiechu.
– Dobra. Teraz już na poważnie – powiedziałem stanowczo – Ja i Thomas szukamy wyjścia, a Ty…
– Ja opiekuje się Waszymi królewnami – mruknął Minho pokazując zęby w szerokim uśmiechu – Ja… nakłaniam jak najwięcej osób do dołączenia do Nas i organizuje ognisko – pod wpływem mojego spojrzenia Minho szybko się poprawił.
– Dokładnie – mruknąłem poprawiając ramiączko od plecaka.
Zerknąłem na zegarek. Zostały jeszcze dwie minuty do otwarcia przejścia. Zaczynało świtać. Oprócz nas nie było nikogo. Gdy przestaliśmy rozmawiać zapanowała grobowa cisza. Przerywana tylko głośnym oddechem, któregoś z nas. Nie było słychać kompletnie nic. Powiewu wiatru, szumu liści, czy śpiewu ptaków. Nic. Nagle usłyszałem głośne brzęknięcie. Przejście zaczęło się otwierać. Po raz pierwszy wchodziłem do labiryntu, dlatego że tego chciałem. Od wypadku, byłem tam tylko raz. Gdy szukaliśmy Malii, ale to zupełnie co innego. Teraz świadomie, zdecydowałem się wrócić do labiryntu. Mając na uwadze co mnie tam spotkało i jak wiele ryzykowaliśmy. Nie robiłem z siebie bohatera. Nie byłem nim. Po prostu niektóre swoje działania, uważałem za niezbyt zrozumiałe. Cóż, mimo że ich nie rozumiałem, czułem że postępuje słusznie. Rozdwojenie jaźni? Prawdopodobnie.
– Widzimy się wieczorem – powiedziałem zerkając na przyjaciela i posyłając mu uśmiech – A jutro już Nas tu nie będzie – dodałem by dodać mu otuchy.
– Czekajcie! – do moich uszu dotarło głośne krzyknięcie.
Gdy zdałem sobie sprawę z tego, do kogo należy ten głos, na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Odwróciłem się i dostrzegłem biegnącą w naszą stronę Malię. Nie wiem dlaczego, ale jej widok sprawił, że poczułem się lepiej.
– Czy Ty w ogóle nie śpisz? Powinnaś odpoczywać – powiedział Thomas ilustrując siostrę wzrokiem.
– Daj spokój Tommy – Malia wywróciła oczami i mocno go przytuliła.
Potem podeszła do mnie i zrobiła to samo. Oddałem uścisk nie zważając na Minho, który obdarzył mnie charakterystycznym spojrzeniem.
– Uważajcie na siebie – powiedziała Malia zerkając na mnie i na Thomasa.
– Będziemy – odpowiedziałem.
Nie wiem na co liczyłem? Że tymi słowami ją uspokoję? To chyba tak nie działało.
Przez chwile patrzyłem wprost w czekoladowe tęczówki Malii. Nie mogłem wydusić z siebie nic więcej. Thomas powoli przekroczył wejście, a ja zrobiłem to samo. Zanim zniknęliśmy za zakrętem, jeszcze raz się odwróciłem. Malia i Minho nadal tam stali. Westchnąłem bezgłośnie.
– Miejmy to już za sobą – mruknąłem, a Thomas pokiwał głową.
Zaczęliśmy biec przed siebie. W prawo, w prawo, w lewo, prosto, dwa razy w lewo, znowu w prawo i wiązanka od początku. Słyszeliście, że aby wydostać się z labiryntu powinno kierować się zasadą prawej dłoni? Tutaj ona nie działa. Nie znając konkretnego schematu obowiązującego danego dnia, więcej, niż prawdopodobne było zgubienie się i spędzenie upojnej nocy z Buldożercami. Dlatego tak ważne było tworzenie map. Map, które miałem już w głowie. Tylko to jedno miejsce, które pojawiło się dwa dni temu, nie dawało mi spokoju. To musiało coś znaczyć. Nigdy wcześniej go nie widziałem. Zresztą byłem tam. Nie wyglądało zwyczajnie. Miało coś co odróżniało je od reszty pomieszczeń w labiryncie. Układ się zmienił. Dzisiaj dotarcie do tego miejsca zajmie nam dużo więcej czasu. Zapewne jego położenie nie uległo zmianie, ale kombinacja korytarzy już tak. Dojdziemy tam, ale na około, nadrabiając szmat drogi. Wiem, że to może głupio zabrzmieć, ale miałem złe przeczucia. Sytuacja w Strefie była napięta. Bałem się, że może wydarzyć się tam coś złego.
*******
– Długo zamierzasz tak stać?
Podniosłam wzrok i spojrzałam wprost w oczy Minho.
Pokręciłam przecząco głową.
– Świetnie, chodź. Obiecałaś, że mi pomożesz – dodał i pociągnął mnie za ramię, zmuszając tym samym do zaprzestania wpatrywania się w głąb labiryntu. Wiedziałam, że Minho też się martwi, ale w odróżnieniu ode mnie, potrafił maskować swoje uczucia. Ja nie mogłam się powstrzymać przed przyjściem tutaj. Nie mogłam ich puścić bez pożegnania. Nie chciałam robić z siebie histeryczki, ale Thomas i Newt to dwie najbliższe mi osoby. Chyba mam prawo się o nich martwić, prawda? Wiedziałam jak to może wyglądać z boku, ale nic sobie z tego nie robiłam. Inni mogą myśleć co chcą, najważniejsze, że ja znam prawdę.
– Słuchasz mnie? – do moich uszu dotarło pytanie Minho.
Azjata przystanął i uważnie mi się przyglądał.
– Taaak – wyjąkałam ruszając do przodu.
Nie potrafiłam znieść spojrzenia chłopaka. Polubiłam Minho, jednak były sytuacje w których mnie irytował, albo też takie w których po prostu nie wiedziałam jak mam się zachować. Nie wiem dlaczego, ale przy Minho zaczynałam się wstydzić tego co robiłam. Swoich uczuć, niektórych słów. Zupełnie jakby w jednej chwili wszystko co zrobiłam lub miałam zrobić, traciło sens.
– To czym zajmujemy się najpierw? – spytałam chcąc zmienić temat.
– Najpierw idziemy coś zjeść, potem możesz się jeszcze przespać, albo zorganizować sobie jakoś czas – powiedział Mino – Muszę pogadać z chłopakami o jutrze – dodał nieznacznie się krzywiąc.
– Jasne – mruknęłam – Wiem, że w tym Ci raczej nie pomogę.
– To naprawdę niesamowite.
– Co? – spojrzałam na niego nic nie rozumiejąc.
– Pierwszy raz się ze mną nie kłócisz – odparł brunet szeroko się uśmiechając.
– Ten jeden raz – odparłam posyłając mu uśmiech.
– Po południu zabieramy się za organizacje ogniska. Trzeba będzie zebrać drewno, pomóc w organizacji żarcia itp.
– Bez problemu – odparłam delikatnie się uśmiechając – Byleby tylko się czymś zająć – dodałam.
– Jak masz lenia to łapiesz doła i się poddajesz*– powiedział Minho – Słowa Newt’a – dodał szerzej się uśmiechając.
– Coś w tym jest – pokiwałam głową.
– Zdziwiłbym się gdybyś stwierdziła inaczej.
Posłałam mu zdziwione spojrzenie.
– Po pierwsze powiedział to Newt, a po drugie… w zasadzie pierwsze robi w tym przypadku, też za drugie – mruknął Minho.
– Aghhh… odwal się! – mruknęłam wyprzedzając go.
– Och daj spokój. Nie znasz się na żartach? – spytał Minho doganiając mnie – Zazdroszczę Ci – dodał i spoważniał.
Gwałtownie stanęłam. Nie miałam pojęcia o co mu chodzi.
– Też bym chciał coś pamiętać. To co łączy Ciebie i Newt’a jest wyjątkowe. Widzę jak się zmienił pod Twoim wpływem. Nie widziałaś go wcześniej. Przez ostatnie tygodnie był wrakiem człowieka. Powinienem być Ci wdzięczny. Dzięki Tobie odzyskałem dawnego przyjaciela.
Spojrzałam na Minho i delikatnie przygryzłam wargę. Miałam mętlik w głowie. Setki sprzecznych myśli przemykało przez moją głowę z prędkością światła. Nie wiedziałam co mam odpowiedzieć. Są takie chwile, że jedyną dobrą odpowiedzią wydaje się milczenie. Nieznacznie kiwnęłam głową. Dużo prościej by było gdybym przypomniała sobie coś więcej. Minho oceniał wszystko patrzą c z boku. Nie wiedział co czuje, nie miał pojęcia jak trudna i skomplikowana była ta sytuacja.
– Dobra, chodźmy już, zgłodniałam – mruknęłam po chwili.
Całą drogę do stołówki pokonaliśmy w milczeniu. Niewinne stwierdzenie Minho sprawiło, że na nowo zaczęłam wszystko roztrząsać i analizować. Obiecałam sobie, że postaram się nie zadręczać pytaniami, aż do momentu gdy znajdziemy się poza murami, jednak tak się nie dało. Nie potrafiłam odegnać od siebie myśli dotyczących mnie i Newt’a. Za dużo spraw było niewyjaśnionych. Zbyt wiele rzeczy miało miejsce, chociaż nie powinno. Usiedliśmy z Minho przy stole. Nagle nie wiadomo skąd pojawił się Pataleniak. Na chwilę zniknął w kuchni, aby po chwili wrócić z mnóstwem przysmaków. Dopiero na widok sporej ilości, pysznie wyglądającego jedzenia, zdałam sobie sprawę z tego jak bardzo jestem głodna. Zabrałam się za jedzenie nawet nie zerkając na Minho. Bałam się, że znowu będzie chciał poruszyć jakiś niewygodny temat. Nie rozumiałam, dlaczego uważa mnie za szczęściarę. Nie robiłam z siebie ofiary, ale naprawdę wolałabym nie pamiętać nic, niż pamiętać urywki wspomnień, które doprowadzały mnie do szaleństwa. Dlaczego właściwie tu trafiłam? Byłam tu na innych zasadach, niż inni. Ja, Thomas i Teresa. Dlaczego byliśmy inni? Dlaczego nam nie zabrali wszystkich wspomnień? Z każdą chwilą uważałam to za coraz bardziej podejrzane. Co jeśli Gally miał rację? Może naprawdę nieświadomie realizowaliśmy plan DRESZCZ-u? Może Stwórcy chcieli, żebyśmy myśleli, że jesteśmy Streferami, a tak naprawdę wykonywaliśmy ich rozkazy? To tłumaczyło ilość wskazówek, które dostaliśmy. A co jeśli te poszlaki nie zaprowadzą Nas do wyjścia, a na pewną śmierć? Omal nie zadławiłam się kawałkiem jabłka, które właśnie jadłam. Jeśli to była prawda… to Thomas i Newt są w niebezpieczeństwie.
– Muszę… – powiedziałam gwałtownie, jednak po chwili ugryzłam się w język.
Powiedzenie Minho, że muszę iść za chłopakami, wydawało się tak absurdalnym pomysłem, że cieszyłam się, że nie powiedziałam tego na głos. Po chwili dotarło do mnie, że Newt miał rację mówiąc, że często działam impulsywnie. Thomas na pewno wszystko dokładnie przeanalizował. Musiał zdawać sobie sprawę z tego, że to może być podstęp. Ale co mieliśmy do zaryzykowania? Strefa się zmienia. Prędzej czy później będziemy musieli się stąd wydostać. DRESZCZ nie zadałby sobie tyle trudu, aby teraz tak po prostu wysłać Nas na śmierć. Gdyby o to chodziło, mogliśmy zginąć już wcześniej. Przecież mieli okazję, żeby zabić Thomasa i Minho. Ja też mogłam zginąć. Gdyby Buldożerca sie nie odwrócił… on się zawahał. To musiała być ich gra. W innym przypadku pewnie dzisiaj już by mnie tu nie było.
– Musisz? Musisz co? – spytał Minho, który dopiero teraz uznał za stosowne rozpoczęcie rozmowy.
– Muszę… Muszę pogadać z Teresą – mruknęłam wstając od stołu.
– Porozmawiać? Czy będziecie się bić?
– Ten etap mamy już za sobą – powiedziałam nieznacznie się uśmiechając.
– A szkoda – mruknął chłopak udając zawiedzionego – Dobra bójka zawsze na czasie.
Wywróciłam oczami.
– Do zobaczenia później – mruknęłam wstając od stołu. Nie spiesząc się zbytnio ruszyłam w kierunku noclegowni. Nie miałam pojęcia czy Teresa jeszcze tam jest. Właściwie nie wiedziałam czy, aby na pewno chce z nią porozmawiać, jednak nie miałam wyjścia. Wiedziałam, że Minho mnie obserwuje, a nie chciałam dać mu powodów do kolejnych, pouczających przemówień. Nie dostrzegłam Tessy przy leżakach. Bez zastanowienia ruszyłam w stronę małego, drewnianego domku, w którym znajdowało się coś na kształt łazienki. Prawie podskoczyłam widząc swoje odbicie w lustrze. Wyglądałam beznadziejnie. Poskręcane włosy, liczne ślady krwi na całym ciele, rozcięcia. Jednak najważniejsza rzeczą, która przykula moja uwagę była długa blizna na prawym policzku.
Z całą pewnością szybko się jej nie pozbędę. Przemyłam twarz woda. Następnie ręką przeczesałam włosy. Korzystając z tego, że miałam przy sobie gumkę, związałam włosy. Zdjęłam całą umorusaną krwią bluzę, zostając w koszulce na ramiączka. Dopiero teraz przypomniałam sobie o ranie na ramieniu. Zresztą całe ręce miałam pokryte siniakami i zadrapaniami. Jak dziwnie by to nie zabrzmiało wcześniej nie zdawałam sobie z tego sprawy. Ból w ramieniu nie dokuczał mi już tak bardzo jak wczoraj. Gdyby nie lekko przesiąknięty krwią bandaż, całkiem zapomniałabym o ranie. Im dłużej patrzyłam w lustro, tym większą miałam ochotę by je zbić. Jakby to miało mi w jakiś sposób pomóc. Chciałam zrobić tyle rzeczy, a jednak nie byłam w stanie. Minho miał rację. Nie zostało nam nic poza czekaniem. Musimy uzbroić się w cierpliwość i liczyć na to, że jutro wszystko samo się rozwiąże. Ale czy to mogło być takie proste? Czy była szansa na to, że coś chociaż raz potoczy się po naszej myśli? Po tym co ostatnio nas spotkało, jakoś ciężko było mi w to uwierzyć. Nadzieja matką głupich, czyż nie? Ale czy pozostało nam coś lepszego?
– Ponoć wiara czyni cuda – mruknęłam pod nosem, a po chwili pokręciłam głową – A teraz w dodatku gadam sama ze sobą. Minho miał rację… jestem nienormalna.
Rzuciłam bluzę do stojącego pod ścianą małego, wiklinowego koszyka i wyszłam z domku.
Rozejrzałam się i cicho westchnęłam. Miałam zająć sobie jakoś czas. Łatwo powiedzieć. Ale Minho miał rację. Znowu. Jeśli zaraz nie znajdę sobie jakiegoś zajęcia, zwariuje. Myśli dotyczące Newt’a i Thomasa wracały niczym bumerang.
– Cześć!
Podskoczyłam w miejscu. Zamyśliłam się, a głośny okrzyk zmierzającego w moją stronę Chuck’a, nieco mnie zaskoczył. Lekko mówiąc.
– Hej – odpowiedziałam szybko przenosząc na niego wzrok.
– Jesteś zajęta? – spytał chłopak posyłając mi uśmiech.
– Tak – odpowiedziałam szybko, jednak po chwili pokręciłam przecząco głową – Właściwie to nie – sprostowałam.
Nie chciałam spędzać czasu z chłopakiem. Nie dlatego, że go nie lubiłam, bo tak nie było. Jednak ilość pytań, które zadawał Chuck potrafiła zirytować. Do tego dochodził totalny brak wyczucia i bezpośredniość. Zresztą czego się można po nim spodziewać? W końcu to tylko dziecko. Z dwojga złego, wolałam spędzić czas z nim, niż siedzieć bezczynnie. Wtedy czas jeszcze bardziej się dłuży.
– Pomożesz mi nastroić gitarę? – spytał jak gdyby nigdy nic chłopak.
– Gitarę? Czekaj… co?
Chuck cicho się zaśmiał i machnął ręką karząc mi tym samym iść za sobą.
– Na ognisko. Martin umie grać, z muzyką jest weselej – dodał.
– Przepraszam. Po prostu nie spodziewałam się, że macie tu instrumenty muzyczne – powiedziałam całkiem szczerze.
– Spoko – Chuck szeroko się uśmiechnął – Czasami w Pudle oprócz nowych i żarcia, znajdowało się jeszcze coś ekstra.
Pokiwałam głową. Na chwilę zamilkłam idąc za chłopakiem. Po jakiś pięciu minutach dotarliśmy do czegoś co śmiało mogłam nazwać składzikiem. Małe prostokątne pomieszczenie w którym znajdowało się dosłownie wszystko. Miotły, narzędzia, broń, ciuchy i inne przeróżne rzeczy. Po krótkiej chwili Chuck wydobył ze składzika gitarę i jakąś małą szkatułkę.
– Gdzie idziemy? – spytałam przenosząc na niego wzrok.
Kątem oka dostrzegłam Gally’ego. On i jakiś osiłek stali kilkanaście metrów od nas. Nawet nie próbowali udawać, że na nas nie patrzą. Gally posłał mi mordercze spojrzenie. Mimo tego nie odwróciłam wzroku. Nie byłam tchórzem.
– Pod las. Mam tam swoje miejsce – powiedział Chuck i nie czekając na mnie ruszył do przodu – Idziesz?
Posłałam piorunujące spojrzenie Gally’emu i ruszyłam za chłopakiem. Wiedziałam gdzie mnie prowadzi. Wczoraj przechodziłam przez to miejsce, gdy razem z Newt’em szliśmy na polanę.
– Wiesz… nie jestem pewna czy pomogę Ci z tą gitarą. Nie znam się na tym – odezwałam się po chwili siadając na jednym z większych kamieni.
– Bardziej chciałem z kimś pogadać. W Strefie nie mam zbyt wielu przyjaciół. Wszyscy traktują mnie jak popychadło – westchnął chłopak wyjmując z kieszeni chusteczkę. Po chwili zaczął wycierać gitarę nie obdarzając mnie nawet spojrzeniem.
– Daj spokój. Dla mnie nie jesteś popychadłem – powiedziałam stanowczo i posłałam mu delikatny uśmiech.
– Nie musisz udawać.
– Nie udaję. Serio nie znam nikogo takiego jak Ty – dodałam starając się dobrze dobrać słowa.
Chuck najwyraźniej uznał to za komplement gdyż na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
– A chłopakami nie powinieneś się przejmować. Jesteś najmłodszy, oni inaczej okazują uczucia, jestem pewna, że wszyscy bardzo Cię lubią – dodałam.
– Nie jestem tego taki pewien – westchnął Chuck zabierając się za strojenie gitary.
Uważnie przyglądałam się temu co robi. Nie wiem dlaczego, ale im dłużej patrzyłam na gitarę, tym większą miałam ochotę na niej zagrać. Nawet nie wiedziałam czy potrafię, jednak coś mnie wręcz do niej ciągnęło. Kolejny raz czułam coś, czego nie potrafiłam opisać słowami.
– Umiesz grać? – spytał Chuck posyłając mi pytające spojrzenie.
– Ja… nie mam pojęcia – mruknęłam wzruszając ramionami.
– Spróbuj – powiedział chłopak wręczając mi gitarę.
Wzięłam od niego instrument niepewnie przesuwając dłońmi po strunach. Po chwili w mojej głowie pojawiła się pewna melodia. Chwilę się zawahałam, jednak zaczęłam grać. Na twarzy chłopaka pojawił się szeroki uśmiech. Zaczął klaskać i tupać nogą w rytm melodii.
– Zaśpiewaj coś – rzucił po chwili.
– Nie potrafię – powiedziałam szybko i odłożyłam gitarę na bok – Następnym razem, obiecuje – dodałam posyłając mu uśmiech.
*******
– Miałeś rację. To obejście chyba nie ma końca – mruknął Thomas wycierając pot z czoła.
Pokiwałem głową jednocześnie zerkając na zegarek. Szliśmy już ponad dwie godziny, a jakby nie patrzeć nie byliśmy nawet w połowie.
– Miejmy nadzieję, że to wszystko jest tego warte – dodał przyjaciel.
– Ucieczka stąd jest warta wszystkich poświęceń – mruknąłem wyprzedzając przyjaciela.
Byliśmy już tak blisko. Czułem, że tym razem wszystko będzie inaczej. Po raz pierwszy naprawdę wierzyłem, że uda nam się stąd wydostać. Nigdy wcześniej nie byliśmy tak blisko. Nawet gdy pojawiała się szansa na ucieczkę, nikt w to nie wierzył. Teraz byliśmy gotowi postawić wszystko na jedna kartę. Nie mogę spędzić tu kolejnych trzech lat, nie jestem na to gotowy. Nie chcę, żeby wszystko po raz kolejny się zmieniło. Nawet z Malią nie będzie prościej. Nie chciałem patrzeć na to jak się zmienia. Labirynt jeszcze jej nie zniszczył, nie mogłem pozwolić by to się stało. Im dłużej tutaj jesteś, tym gorszym człowiekiem się stajesz. Tracisz poczucie własnej wartości, sens życia. Nie pozwolę by ona przechodziła przez to samo. Wszystko co obecnie robiłem, robiłem dla Malii. Chciałem, żebyśmy się stąd wydostali. Mieli czas dla siebie, ale w innych okolicznościach. Ciągła walka o życie, nie sprzyja lepszemu poznaniu się. Byłem ciekaw jak to jest spędzać czas z przyjaciółmi w normalnych okolicznościach. Jak wygląda życie poza labiryntem. Czy istnieje coś poza ciągła ucieczką i strachem?
– Gdy już się stąd wydostaniemy… obiecasz mi coś? – spytałem przenosząc wzrok na Tommy’ego.
– Jasne. Wiesz, że dla Ciebie wszystko – Thomas szeroko się uśmiechnął.
– Jak już trochę od tego odpoczniemy, pomożesz mi w dowiedzeniu się dlaczego właściwie tutaj trafiliśmy. Dobra?
– Chyba nie sądzisz, że umiałbym to zostawić – mruknął Thomas – Jasne, że wszystkiego się dowiemy.
– Mam dziwne wrażenie, że ucieczka to nie koniec – powiedziałem cicho, ale po chwili machnąłem dłonią. Na razie priorytetem było znalezienie wyjścia, całą resztą zajmiemy się później. Biegliśmy w ciszy. Przemierzaliśmy kolejne korytarze. Z każdą chwilą miałem coraz bardziej dosyć tego miejsca. Przypomniały mi się pierwsze tygodnie spędzone w Strefie. Gdy zostałem Zwiadowcą, wędrówki po labiryncie przez długi czas były moją codziennością. Musiałem przyznać, że gdzieś w głębi serca mi tego brakowało. Wtedy jeszcze miałem nadzieję… wierzyłem, że uda mi się stąd wydostać. Każdy kolejny schemat dawał nadzieję. Po kilku miesiącach było jasne, że wyjścia nie ma. Stworzyliśmy makietę labiryntu. Oznaczyliśmy wszystkie przejścia. Wszystko było opracowane w najmniejszych szczegółach. Mapy były gotowe. W labiryncie nie było już niczego nowego, a mimo to codziennie o świcie biegaliśmy na zwiady. Nie wiem kogo chcieliśmy oszukać. Resztę Streferów, że nadal jest szansa na znalezienie wyjścia, czy siebie. Może mieliśmy nadzieję, że uda nam się znaleźć coś jeszcze? Że przegapiliśmy jakieś pomieszczenie, zakręt? Sam nie wiem. Pamiętam tylko moment gdy straciłem nadzieję. Od tamtego dnia moje życie się zmieniło. Nic nie było już takie jak wcześniej.
– Nareszcie! – powiedział wyraźnie zadowolony Thomas.
Spojrzałem na przyjaciela i posłałem mu uśmiech. Dotarliśmy do miejsca, w którym zaledwie dwa dni wcześniej znaleźliśmy Malię. Jeszcze raz zerknąłem na zegarek. Nie wiem dlaczego, ale uznałem, że dokładne określenie czasu jaki zajęło nam dotarcie tutaj, za konieczne.
Zatrzymaliśmy się, aby po chwili powoli ruszyć na przód. Dotarliśmy do pomieszczenia, które wcześniej zrobiło na nas ogromne wrażenie. Z ziemi wciąż wystawały długie, blaszane, prostokątne barierki. Ominęliśmy je i skierowaliśmy się w stronę ściany na której wisiał nadajnik. Gdy tylko podeszliśmy bliżej, kapsuła, którą mieliśmy ze sobą zaświeciła się na czerwono. Spojrzałem na Thomasa. Wydawał się być tak samo zdezorientowany jak ja. Mocno trzymałem kapsułę idąc wprost na ścianę. Gdy znalazłem się tuż obok niej. Kapsuła wydała z siebie kilka głośnych piknięć, a ściana się rozsunęła ukazując ciemny tunel.
– Cholera – zakląłem orientacyjnie cofając się o kilka metrów.
– Tego się nie spodziewałem – mruknął Thomas podchodząc do tunelu.
– Myślisz, że to wyjście? – spytałem po czym przeniosłem wzrok na kapsułę.
Świeciła na zielono.
– Tak mi się wydaje – powiedział Tommy – O cholera! – krzyknął ciągnąc mnie za ramię – Zwiewamy!
Spojrzałem na przyjaciela jak na idiotę, jednak posłusznie wykonałem jego polecenie. Dopiero po chwili dotarło do mnie dlaczego, kazał mi uciekać. To co początkowo uważaliśmy za kolce, a później dziwne barierki, zaczęło się przesuwać, chcąc nam tym samym odciąć drogę. Biegliśmy jak szaleni przed siebie. W pewnym momencie straciłem Thomasa z oczu.
– Tommy! – wrzasnąłem rozglądając się za przyjacielem.
– Jestem! Szybko! – wrzasnął brunet pokazując mi drogę.
W ostatniej chwili udało mi się przemknąć przed zamykającym się przejściem. Dalej nie było lepiej. Ziemia pod nogami zaczęła się rozstępować i to dosłownie! Nigdy czegoś podobnego nie czułem. Nie miałem czasu, żeby się bać. Każda sekunda zwłoki, mogła być decydująca. Biegliśmy przed siebie, a droga za nami się rozpadała. W ziemi tworzyły się ogromne wyrwy, ściany w okół zaczęły się kruszyć, aż wreszcie walić, jedna po drugiej. Kurz nieprzyjemnie drażnił nozdrza, od piachu i tynku, moje oczy zaczęły łzawić. Starałem się o tym nie myśleć. Skupiłem się na biegu, kątem oka obserwując Thomasa. Nie mogłem pozwolić by coś mu się stało. Po kilku minutach poczułem silny ból w kostce. Zagryzłem wargi.
– Tutaj! – krzyknął Tommy popychając mnie w stronę jednej ze ścian. Wdrapałem się na górę, wyciągając ręce by wciągnąć przyjaciela. Gdy obaj zeskoczyliśmy, znajdując się po drugiej stronie, ściana zaczęła się zasuwać. Gdybyśmy zostali tam chwilę dłużej, zmiażdżyłaby nas.
– Tam zdecydowanie jest wyjście – powiedział Thomas pomagając mi wstać – Rozumiesz? Mamy to!
– Tak. O ile uda nam się tam dotrzeć! My daliśmy radę, a reszta? Przecież większą grupą nie mamy szans uciec, omal nie zginęliśmy! – mruknąłem.
– To nie ten dzień, rozumiesz? Nie ten schemat. Dlatego tak się stało! Jutro wszystko będzie w porządku – powiedział stanowczo Thomas.
– Jesteś pewien?
– Niczego w życiu nie byłem bardziej pewien. Ufasz mi?
– Przecież wiesz – mruknąłem podnosząc się z ziemi – W takim razie wracajmy. Po raz pierwszy z dobrymi wieściami – powiedziałem przenosząc wzrok na przyjaciela.
Skoro Thomas wierzył, że wszystko będzie w porządku. Może powinienem mu zaufać? Po raz pierwszy nie zamierzałem się z nim sprzeczać. Znaleźliśmy wyjście! To było najważniejsze.
Przepraszam, że rozdział pojawia się dopiero teraz i w dodatku jest marnej jakości. Na taką, a nie inną sytuację, złożyło się kilka czynników. Myślę, że warto Wam wszystko wytłumaczyć, nawet jeśli nie macie ochoty tego czytać, będzie mi lepiej, jeśli się Wam wygadam. Najpierw czas totalnie ograniczała mi praca. W czwartek wylądowałam w szpitalu. Jestem w totalnej rozsypce. Nie tylko fizycznej, ale też psychicznej. Po prostu wszystko się schrzaniło i jest mi z tym cholernie źle. Zawsze pomagało mi pisanie. Miałam nadzieję, że i teraz tak będzie, jednak czuje, że ten rozdział nie jest najlepszy. Z jednej strony szkoda mi go tu publikować, a z drugiej jest dla mnie w jakiś sposób ważny. Potraktujmy go jako przejście do akcji właściwej. Obiecuje, że w następnych rozdziałach czeka na Was sporo zwrotów akcji. Mam nadzieję, że ucieczka z labiryntu, zakończy się z konkretnym przytupem, który przypadanie Wam do gustu.
Sprawa numer 2. Dowiedziałam się, że mój blog został nominowany do głosowania na blog miesiąca (czerwiec) w Księdze Baśni. Jest mi niezwykle miło, że doceniono moją pracę. Jeśli mielibyście ochotę i chwilę czasu i chcieli na mnie zagłosować, będę Wam niezmiernie wdzięczna. To ogromna motywacja do dalszego tworzenia. Link do Sondy ’klik’.
Sprawa numer 3. Wszelkie zaległości u Was, postaram się nadrobić w tym tygodniu. Spodziewajcie się komentarzy. Wszystko czytam na bieżąco z tym, że nie miałam czasu, aby skomentować. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie.
Sprawa numer 4.
Opowiadanie jest też na wattpadzie. Namawialiście, więc uległam.: ) ’klik’
Dziękuje za wszystkie komentarze. Jesteście cudowni. < 3
Pozdrawiam i do napisania.
* – cytat z pierwszej części „Więźnia”, wypowiedziany przez Newt’a do Thomasa.
Doceniałem jego troskę, ale już coś postanowiłem i nie zamierzałem tego zmieniać. Przez długi czas to Minho i reszta Zwiadowców narażali życie dla Streferów, w tym także dla mnie. A ja? Mogłem tylko stać z boku i się przyglądać. Ta bezczynność zaczęła mnie dobijać. Teraz nadarzyła się okazja do rekompensaty. Nie zamierzałem z niej zrezygnować.
– Damy radę, bez obaw – stwierdziłem i lekko się uśmiechnąłem – Wiesz, że możesz mi zaufać – dodałem.
– Jasne. Tak czy owak, wolałbym iść z Wami – westchnął Minho.
– Nie możemy zostawić Strefy bez przywódcy. Niby jest Alby… ale no cóż… on też nie ufa nam, aż tak żeby… – wyjąkał Tommy.
– Wiem o czym mówisz – mruknął Minho – My damy sobie radę, bardziej martwię się o Was.
– Oj już spokojnie, tatusiu – Tommy poklepał przyjaciela po ramieniu i szeroko się uśmiechnął.
– Wiesz… widok Twojej, pięknej inaczej twarzy, każdego dnia poprawia mi humor, nie chciałbym tego stracić – odgryzł się Minho.
– I tak wiem, że mnie kochasz – mruknął Thomas i cicho się zaśmiał.
– Nie schlebiaj sobie.
Wywróciłem oczami, jednak nie mogłem powstrzymać się przed śmiechem. Lubiłem ich sprzeczki. Zachowywali się jak stare dobre małżeństwo. Niezależnie od sytuacji, potrafili znaleźć powód do śmiechu.
– Dobra. Teraz już na poważnie – powiedziałem stanowczo – Ja i Thomas szukamy wyjścia, a Ty…
– Ja opiekuje się Waszymi królewnami – mruknął Minho pokazując zęby w szerokim uśmiechu – Ja… nakłaniam jak najwięcej osób do dołączenia do Nas i organizuje ognisko – pod wpływem mojego spojrzenia Minho szybko się poprawił.
– Dokładnie – mruknąłem poprawiając ramiączko od plecaka.
Zerknąłem na zegarek. Zostały jeszcze dwie minuty do otwarcia przejścia. Zaczynało świtać. Oprócz nas nie było nikogo. Gdy przestaliśmy rozmawiać zapanowała grobowa cisza. Przerywana tylko głośnym oddechem, któregoś z nas. Nie było słychać kompletnie nic. Powiewu wiatru, szumu liści, czy śpiewu ptaków. Nic. Nagle usłyszałem głośne brzęknięcie. Przejście zaczęło się otwierać. Po raz pierwszy wchodziłem do labiryntu, dlatego że tego chciałem. Od wypadku, byłem tam tylko raz. Gdy szukaliśmy Malii, ale to zupełnie co innego. Teraz świadomie, zdecydowałem się wrócić do labiryntu. Mając na uwadze co mnie tam spotkało i jak wiele ryzykowaliśmy. Nie robiłem z siebie bohatera. Nie byłem nim. Po prostu niektóre swoje działania, uważałem za niezbyt zrozumiałe. Cóż, mimo że ich nie rozumiałem, czułem że postępuje słusznie. Rozdwojenie jaźni? Prawdopodobnie.
– Widzimy się wieczorem – powiedziałem zerkając na przyjaciela i posyłając mu uśmiech – A jutro już Nas tu nie będzie – dodałem by dodać mu otuchy.
– Czekajcie! – do moich uszu dotarło głośne krzyknięcie.
Gdy zdałem sobie sprawę z tego, do kogo należy ten głos, na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Odwróciłem się i dostrzegłem biegnącą w naszą stronę Malię. Nie wiem dlaczego, ale jej widok sprawił, że poczułem się lepiej.
– Czy Ty w ogóle nie śpisz? Powinnaś odpoczywać – powiedział Thomas ilustrując siostrę wzrokiem.
– Daj spokój Tommy – Malia wywróciła oczami i mocno go przytuliła.
Potem podeszła do mnie i zrobiła to samo. Oddałem uścisk nie zważając na Minho, który obdarzył mnie charakterystycznym spojrzeniem.
– Uważajcie na siebie – powiedziała Malia zerkając na mnie i na Thomasa.
– Będziemy – odpowiedziałem.
Nie wiem na co liczyłem? Że tymi słowami ją uspokoję? To chyba tak nie działało.
Przez chwile patrzyłem wprost w czekoladowe tęczówki Malii. Nie mogłem wydusić z siebie nic więcej. Thomas powoli przekroczył wejście, a ja zrobiłem to samo. Zanim zniknęliśmy za zakrętem, jeszcze raz się odwróciłem. Malia i Minho nadal tam stali. Westchnąłem bezgłośnie.
– Miejmy to już za sobą – mruknąłem, a Thomas pokiwał głową.
Zaczęliśmy biec przed siebie. W prawo, w prawo, w lewo, prosto, dwa razy w lewo, znowu w prawo i wiązanka od początku. Słyszeliście, że aby wydostać się z labiryntu powinno kierować się zasadą prawej dłoni? Tutaj ona nie działa. Nie znając konkretnego schematu obowiązującego danego dnia, więcej, niż prawdopodobne było zgubienie się i spędzenie upojnej nocy z Buldożercami. Dlatego tak ważne było tworzenie map. Map, które miałem już w głowie. Tylko to jedno miejsce, które pojawiło się dwa dni temu, nie dawało mi spokoju. To musiało coś znaczyć. Nigdy wcześniej go nie widziałem. Zresztą byłem tam. Nie wyglądało zwyczajnie. Miało coś co odróżniało je od reszty pomieszczeń w labiryncie. Układ się zmienił. Dzisiaj dotarcie do tego miejsca zajmie nam dużo więcej czasu. Zapewne jego położenie nie uległo zmianie, ale kombinacja korytarzy już tak. Dojdziemy tam, ale na około, nadrabiając szmat drogi. Wiem, że to może głupio zabrzmieć, ale miałem złe przeczucia. Sytuacja w Strefie była napięta. Bałem się, że może wydarzyć się tam coś złego.
*******
– Długo zamierzasz tak stać?
Podniosłam wzrok i spojrzałam wprost w oczy Minho.
Pokręciłam przecząco głową.
– Świetnie, chodź. Obiecałaś, że mi pomożesz – dodał i pociągnął mnie za ramię, zmuszając tym samym do zaprzestania wpatrywania się w głąb labiryntu. Wiedziałam, że Minho też się martwi, ale w odróżnieniu ode mnie, potrafił maskować swoje uczucia. Ja nie mogłam się powstrzymać przed przyjściem tutaj. Nie mogłam ich puścić bez pożegnania. Nie chciałam robić z siebie histeryczki, ale Thomas i Newt to dwie najbliższe mi osoby. Chyba mam prawo się o nich martwić, prawda? Wiedziałam jak to może wyglądać z boku, ale nic sobie z tego nie robiłam. Inni mogą myśleć co chcą, najważniejsze, że ja znam prawdę.
– Słuchasz mnie? – do moich uszu dotarło pytanie Minho.
Azjata przystanął i uważnie mi się przyglądał.
– Taaak – wyjąkałam ruszając do przodu.
Nie potrafiłam znieść spojrzenia chłopaka. Polubiłam Minho, jednak były sytuacje w których mnie irytował, albo też takie w których po prostu nie wiedziałam jak mam się zachować. Nie wiem dlaczego, ale przy Minho zaczynałam się wstydzić tego co robiłam. Swoich uczuć, niektórych słów. Zupełnie jakby w jednej chwili wszystko co zrobiłam lub miałam zrobić, traciło sens.
– To czym zajmujemy się najpierw? – spytałam chcąc zmienić temat.
– Najpierw idziemy coś zjeść, potem możesz się jeszcze przespać, albo zorganizować sobie jakoś czas – powiedział Mino – Muszę pogadać z chłopakami o jutrze – dodał nieznacznie się krzywiąc.
– Jasne – mruknęłam – Wiem, że w tym Ci raczej nie pomogę.
– To naprawdę niesamowite.
– Co? – spojrzałam na niego nic nie rozumiejąc.
– Pierwszy raz się ze mną nie kłócisz – odparł brunet szeroko się uśmiechając.
– Ten jeden raz – odparłam posyłając mu uśmiech.
– Po południu zabieramy się za organizacje ogniska. Trzeba będzie zebrać drewno, pomóc w organizacji żarcia itp.
– Bez problemu – odparłam delikatnie się uśmiechając – Byleby tylko się czymś zająć – dodałam.
– Jak masz lenia to łapiesz doła i się poddajesz*– powiedział Minho – Słowa Newt’a – dodał szerzej się uśmiechając.
– Coś w tym jest – pokiwałam głową.
– Zdziwiłbym się gdybyś stwierdziła inaczej.
Posłałam mu zdziwione spojrzenie.
– Po pierwsze powiedział to Newt, a po drugie… w zasadzie pierwsze robi w tym przypadku, też za drugie – mruknął Minho.
– Aghhh… odwal się! – mruknęłam wyprzedzając go.
– Och daj spokój. Nie znasz się na żartach? – spytał Minho doganiając mnie – Zazdroszczę Ci – dodał i spoważniał.
Gwałtownie stanęłam. Nie miałam pojęcia o co mu chodzi.
– Też bym chciał coś pamiętać. To co łączy Ciebie i Newt’a jest wyjątkowe. Widzę jak się zmienił pod Twoim wpływem. Nie widziałaś go wcześniej. Przez ostatnie tygodnie był wrakiem człowieka. Powinienem być Ci wdzięczny. Dzięki Tobie odzyskałem dawnego przyjaciela.
Spojrzałam na Minho i delikatnie przygryzłam wargę. Miałam mętlik w głowie. Setki sprzecznych myśli przemykało przez moją głowę z prędkością światła. Nie wiedziałam co mam odpowiedzieć. Są takie chwile, że jedyną dobrą odpowiedzią wydaje się milczenie. Nieznacznie kiwnęłam głową. Dużo prościej by było gdybym przypomniała sobie coś więcej. Minho oceniał wszystko patrzą c z boku. Nie wiedział co czuje, nie miał pojęcia jak trudna i skomplikowana była ta sytuacja.
– Dobra, chodźmy już, zgłodniałam – mruknęłam po chwili.
Całą drogę do stołówki pokonaliśmy w milczeniu. Niewinne stwierdzenie Minho sprawiło, że na nowo zaczęłam wszystko roztrząsać i analizować. Obiecałam sobie, że postaram się nie zadręczać pytaniami, aż do momentu gdy znajdziemy się poza murami, jednak tak się nie dało. Nie potrafiłam odegnać od siebie myśli dotyczących mnie i Newt’a. Za dużo spraw było niewyjaśnionych. Zbyt wiele rzeczy miało miejsce, chociaż nie powinno. Usiedliśmy z Minho przy stole. Nagle nie wiadomo skąd pojawił się Pataleniak. Na chwilę zniknął w kuchni, aby po chwili wrócić z mnóstwem przysmaków. Dopiero na widok sporej ilości, pysznie wyglądającego jedzenia, zdałam sobie sprawę z tego jak bardzo jestem głodna. Zabrałam się za jedzenie nawet nie zerkając na Minho. Bałam się, że znowu będzie chciał poruszyć jakiś niewygodny temat. Nie rozumiałam, dlaczego uważa mnie za szczęściarę. Nie robiłam z siebie ofiary, ale naprawdę wolałabym nie pamiętać nic, niż pamiętać urywki wspomnień, które doprowadzały mnie do szaleństwa. Dlaczego właściwie tu trafiłam? Byłam tu na innych zasadach, niż inni. Ja, Thomas i Teresa. Dlaczego byliśmy inni? Dlaczego nam nie zabrali wszystkich wspomnień? Z każdą chwilą uważałam to za coraz bardziej podejrzane. Co jeśli Gally miał rację? Może naprawdę nieświadomie realizowaliśmy plan DRESZCZ-u? Może Stwórcy chcieli, żebyśmy myśleli, że jesteśmy Streferami, a tak naprawdę wykonywaliśmy ich rozkazy? To tłumaczyło ilość wskazówek, które dostaliśmy. A co jeśli te poszlaki nie zaprowadzą Nas do wyjścia, a na pewną śmierć? Omal nie zadławiłam się kawałkiem jabłka, które właśnie jadłam. Jeśli to była prawda… to Thomas i Newt są w niebezpieczeństwie.
– Muszę… – powiedziałam gwałtownie, jednak po chwili ugryzłam się w język.
Powiedzenie Minho, że muszę iść za chłopakami, wydawało się tak absurdalnym pomysłem, że cieszyłam się, że nie powiedziałam tego na głos. Po chwili dotarło do mnie, że Newt miał rację mówiąc, że często działam impulsywnie. Thomas na pewno wszystko dokładnie przeanalizował. Musiał zdawać sobie sprawę z tego, że to może być podstęp. Ale co mieliśmy do zaryzykowania? Strefa się zmienia. Prędzej czy później będziemy musieli się stąd wydostać. DRESZCZ nie zadałby sobie tyle trudu, aby teraz tak po prostu wysłać Nas na śmierć. Gdyby o to chodziło, mogliśmy zginąć już wcześniej. Przecież mieli okazję, żeby zabić Thomasa i Minho. Ja też mogłam zginąć. Gdyby Buldożerca sie nie odwrócił… on się zawahał. To musiała być ich gra. W innym przypadku pewnie dzisiaj już by mnie tu nie było.
– Musisz? Musisz co? – spytał Minho, który dopiero teraz uznał za stosowne rozpoczęcie rozmowy.
– Muszę… Muszę pogadać z Teresą – mruknęłam wstając od stołu.
– Porozmawiać? Czy będziecie się bić?
– Ten etap mamy już za sobą – powiedziałam nieznacznie się uśmiechając.
– A szkoda – mruknął chłopak udając zawiedzionego – Dobra bójka zawsze na czasie.
Wywróciłam oczami.
– Do zobaczenia później – mruknęłam wstając od stołu. Nie spiesząc się zbytnio ruszyłam w kierunku noclegowni. Nie miałam pojęcia czy Teresa jeszcze tam jest. Właściwie nie wiedziałam czy, aby na pewno chce z nią porozmawiać, jednak nie miałam wyjścia. Wiedziałam, że Minho mnie obserwuje, a nie chciałam dać mu powodów do kolejnych, pouczających przemówień. Nie dostrzegłam Tessy przy leżakach. Bez zastanowienia ruszyłam w stronę małego, drewnianego domku, w którym znajdowało się coś na kształt łazienki. Prawie podskoczyłam widząc swoje odbicie w lustrze. Wyglądałam beznadziejnie. Poskręcane włosy, liczne ślady krwi na całym ciele, rozcięcia. Jednak najważniejsza rzeczą, która przykula moja uwagę była długa blizna na prawym policzku.
Z całą pewnością szybko się jej nie pozbędę. Przemyłam twarz woda. Następnie ręką przeczesałam włosy. Korzystając z tego, że miałam przy sobie gumkę, związałam włosy. Zdjęłam całą umorusaną krwią bluzę, zostając w koszulce na ramiączka. Dopiero teraz przypomniałam sobie o ranie na ramieniu. Zresztą całe ręce miałam pokryte siniakami i zadrapaniami. Jak dziwnie by to nie zabrzmiało wcześniej nie zdawałam sobie z tego sprawy. Ból w ramieniu nie dokuczał mi już tak bardzo jak wczoraj. Gdyby nie lekko przesiąknięty krwią bandaż, całkiem zapomniałabym o ranie. Im dłużej patrzyłam w lustro, tym większą miałam ochotę by je zbić. Jakby to miało mi w jakiś sposób pomóc. Chciałam zrobić tyle rzeczy, a jednak nie byłam w stanie. Minho miał rację. Nie zostało nam nic poza czekaniem. Musimy uzbroić się w cierpliwość i liczyć na to, że jutro wszystko samo się rozwiąże. Ale czy to mogło być takie proste? Czy była szansa na to, że coś chociaż raz potoczy się po naszej myśli? Po tym co ostatnio nas spotkało, jakoś ciężko było mi w to uwierzyć. Nadzieja matką głupich, czyż nie? Ale czy pozostało nam coś lepszego?
– Ponoć wiara czyni cuda – mruknęłam pod nosem, a po chwili pokręciłam głową – A teraz w dodatku gadam sama ze sobą. Minho miał rację… jestem nienormalna.
Rzuciłam bluzę do stojącego pod ścianą małego, wiklinowego koszyka i wyszłam z domku.
Rozejrzałam się i cicho westchnęłam. Miałam zająć sobie jakoś czas. Łatwo powiedzieć. Ale Minho miał rację. Znowu. Jeśli zaraz nie znajdę sobie jakiegoś zajęcia, zwariuje. Myśli dotyczące Newt’a i Thomasa wracały niczym bumerang.
– Cześć!
Podskoczyłam w miejscu. Zamyśliłam się, a głośny okrzyk zmierzającego w moją stronę Chuck’a, nieco mnie zaskoczył. Lekko mówiąc.
– Hej – odpowiedziałam szybko przenosząc na niego wzrok.
– Jesteś zajęta? – spytał chłopak posyłając mi uśmiech.
– Tak – odpowiedziałam szybko, jednak po chwili pokręciłam przecząco głową – Właściwie to nie – sprostowałam.
Nie chciałam spędzać czasu z chłopakiem. Nie dlatego, że go nie lubiłam, bo tak nie było. Jednak ilość pytań, które zadawał Chuck potrafiła zirytować. Do tego dochodził totalny brak wyczucia i bezpośredniość. Zresztą czego się można po nim spodziewać? W końcu to tylko dziecko. Z dwojga złego, wolałam spędzić czas z nim, niż siedzieć bezczynnie. Wtedy czas jeszcze bardziej się dłuży.
– Pomożesz mi nastroić gitarę? – spytał jak gdyby nigdy nic chłopak.
– Gitarę? Czekaj… co?
Chuck cicho się zaśmiał i machnął ręką karząc mi tym samym iść za sobą.
– Na ognisko. Martin umie grać, z muzyką jest weselej – dodał.
– Przepraszam. Po prostu nie spodziewałam się, że macie tu instrumenty muzyczne – powiedziałam całkiem szczerze.
– Spoko – Chuck szeroko się uśmiechnął – Czasami w Pudle oprócz nowych i żarcia, znajdowało się jeszcze coś ekstra.
Pokiwałam głową. Na chwilę zamilkłam idąc za chłopakiem. Po jakiś pięciu minutach dotarliśmy do czegoś co śmiało mogłam nazwać składzikiem. Małe prostokątne pomieszczenie w którym znajdowało się dosłownie wszystko. Miotły, narzędzia, broń, ciuchy i inne przeróżne rzeczy. Po krótkiej chwili Chuck wydobył ze składzika gitarę i jakąś małą szkatułkę.
– Gdzie idziemy? – spytałam przenosząc na niego wzrok.
Kątem oka dostrzegłam Gally’ego. On i jakiś osiłek stali kilkanaście metrów od nas. Nawet nie próbowali udawać, że na nas nie patrzą. Gally posłał mi mordercze spojrzenie. Mimo tego nie odwróciłam wzroku. Nie byłam tchórzem.
– Pod las. Mam tam swoje miejsce – powiedział Chuck i nie czekając na mnie ruszył do przodu – Idziesz?
Posłałam piorunujące spojrzenie Gally’emu i ruszyłam za chłopakiem. Wiedziałam gdzie mnie prowadzi. Wczoraj przechodziłam przez to miejsce, gdy razem z Newt’em szliśmy na polanę.
– Wiesz… nie jestem pewna czy pomogę Ci z tą gitarą. Nie znam się na tym – odezwałam się po chwili siadając na jednym z większych kamieni.
– Bardziej chciałem z kimś pogadać. W Strefie nie mam zbyt wielu przyjaciół. Wszyscy traktują mnie jak popychadło – westchnął chłopak wyjmując z kieszeni chusteczkę. Po chwili zaczął wycierać gitarę nie obdarzając mnie nawet spojrzeniem.
– Daj spokój. Dla mnie nie jesteś popychadłem – powiedziałam stanowczo i posłałam mu delikatny uśmiech.
– Nie musisz udawać.
– Nie udaję. Serio nie znam nikogo takiego jak Ty – dodałam starając się dobrze dobrać słowa.
Chuck najwyraźniej uznał to za komplement gdyż na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
– A chłopakami nie powinieneś się przejmować. Jesteś najmłodszy, oni inaczej okazują uczucia, jestem pewna, że wszyscy bardzo Cię lubią – dodałam.
– Nie jestem tego taki pewien – westchnął Chuck zabierając się za strojenie gitary.
Uważnie przyglądałam się temu co robi. Nie wiem dlaczego, ale im dłużej patrzyłam na gitarę, tym większą miałam ochotę na niej zagrać. Nawet nie wiedziałam czy potrafię, jednak coś mnie wręcz do niej ciągnęło. Kolejny raz czułam coś, czego nie potrafiłam opisać słowami.
– Umiesz grać? – spytał Chuck posyłając mi pytające spojrzenie.
– Ja… nie mam pojęcia – mruknęłam wzruszając ramionami.
– Spróbuj – powiedział chłopak wręczając mi gitarę.
Wzięłam od niego instrument niepewnie przesuwając dłońmi po strunach. Po chwili w mojej głowie pojawiła się pewna melodia. Chwilę się zawahałam, jednak zaczęłam grać. Na twarzy chłopaka pojawił się szeroki uśmiech. Zaczął klaskać i tupać nogą w rytm melodii.
– Zaśpiewaj coś – rzucił po chwili.
– Nie potrafię – powiedziałam szybko i odłożyłam gitarę na bok – Następnym razem, obiecuje – dodałam posyłając mu uśmiech.
– Miałeś rację. To obejście chyba nie ma końca – mruknął Thomas wycierając pot z czoła.
Pokiwałem głową jednocześnie zerkając na zegarek. Szliśmy już ponad dwie godziny, a jakby nie patrzeć nie byliśmy nawet w połowie.
– Miejmy nadzieję, że to wszystko jest tego warte – dodał przyjaciel.
– Ucieczka stąd jest warta wszystkich poświęceń – mruknąłem wyprzedzając przyjaciela.
Byliśmy już tak blisko. Czułem, że tym razem wszystko będzie inaczej. Po raz pierwszy naprawdę wierzyłem, że uda nam się stąd wydostać. Nigdy wcześniej nie byliśmy tak blisko. Nawet gdy pojawiała się szansa na ucieczkę, nikt w to nie wierzył. Teraz byliśmy gotowi postawić wszystko na jedna kartę. Nie mogę spędzić tu kolejnych trzech lat, nie jestem na to gotowy. Nie chcę, żeby wszystko po raz kolejny się zmieniło. Nawet z Malią nie będzie prościej. Nie chciałem patrzeć na to jak się zmienia. Labirynt jeszcze jej nie zniszczył, nie mogłem pozwolić by to się stało. Im dłużej tutaj jesteś, tym gorszym człowiekiem się stajesz. Tracisz poczucie własnej wartości, sens życia. Nie pozwolę by ona przechodziła przez to samo. Wszystko co obecnie robiłem, robiłem dla Malii. Chciałem, żebyśmy się stąd wydostali. Mieli czas dla siebie, ale w innych okolicznościach. Ciągła walka o życie, nie sprzyja lepszemu poznaniu się. Byłem ciekaw jak to jest spędzać czas z przyjaciółmi w normalnych okolicznościach. Jak wygląda życie poza labiryntem. Czy istnieje coś poza ciągła ucieczką i strachem?
– Gdy już się stąd wydostaniemy… obiecasz mi coś? – spytałem przenosząc wzrok na Tommy’ego.
– Jasne. Wiesz, że dla Ciebie wszystko – Thomas szeroko się uśmiechnął.
– Jak już trochę od tego odpoczniemy, pomożesz mi w dowiedzeniu się dlaczego właściwie tutaj trafiliśmy. Dobra?
– Chyba nie sądzisz, że umiałbym to zostawić – mruknął Thomas – Jasne, że wszystkiego się dowiemy.
– Mam dziwne wrażenie, że ucieczka to nie koniec – powiedziałem cicho, ale po chwili machnąłem dłonią. Na razie priorytetem było znalezienie wyjścia, całą resztą zajmiemy się później. Biegliśmy w ciszy. Przemierzaliśmy kolejne korytarze. Z każdą chwilą miałem coraz bardziej dosyć tego miejsca. Przypomniały mi się pierwsze tygodnie spędzone w Strefie. Gdy zostałem Zwiadowcą, wędrówki po labiryncie przez długi czas były moją codziennością. Musiałem przyznać, że gdzieś w głębi serca mi tego brakowało. Wtedy jeszcze miałem nadzieję… wierzyłem, że uda mi się stąd wydostać. Każdy kolejny schemat dawał nadzieję. Po kilku miesiącach było jasne, że wyjścia nie ma. Stworzyliśmy makietę labiryntu. Oznaczyliśmy wszystkie przejścia. Wszystko było opracowane w najmniejszych szczegółach. Mapy były gotowe. W labiryncie nie było już niczego nowego, a mimo to codziennie o świcie biegaliśmy na zwiady. Nie wiem kogo chcieliśmy oszukać. Resztę Streferów, że nadal jest szansa na znalezienie wyjścia, czy siebie. Może mieliśmy nadzieję, że uda nam się znaleźć coś jeszcze? Że przegapiliśmy jakieś pomieszczenie, zakręt? Sam nie wiem. Pamiętam tylko moment gdy straciłem nadzieję. Od tamtego dnia moje życie się zmieniło. Nic nie było już takie jak wcześniej.
– Nareszcie! – powiedział wyraźnie zadowolony Thomas.
Spojrzałem na przyjaciela i posłałem mu uśmiech. Dotarliśmy do miejsca, w którym zaledwie dwa dni wcześniej znaleźliśmy Malię. Jeszcze raz zerknąłem na zegarek. Nie wiem dlaczego, ale uznałem, że dokładne określenie czasu jaki zajęło nam dotarcie tutaj, za konieczne.
Zatrzymaliśmy się, aby po chwili powoli ruszyć na przód. Dotarliśmy do pomieszczenia, które wcześniej zrobiło na nas ogromne wrażenie. Z ziemi wciąż wystawały długie, blaszane, prostokątne barierki. Ominęliśmy je i skierowaliśmy się w stronę ściany na której wisiał nadajnik. Gdy tylko podeszliśmy bliżej, kapsuła, którą mieliśmy ze sobą zaświeciła się na czerwono. Spojrzałem na Thomasa. Wydawał się być tak samo zdezorientowany jak ja. Mocno trzymałem kapsułę idąc wprost na ścianę. Gdy znalazłem się tuż obok niej. Kapsuła wydała z siebie kilka głośnych piknięć, a ściana się rozsunęła ukazując ciemny tunel.
– Cholera – zakląłem orientacyjnie cofając się o kilka metrów.
– Tego się nie spodziewałem – mruknął Thomas podchodząc do tunelu.
– Myślisz, że to wyjście? – spytałem po czym przeniosłem wzrok na kapsułę.
Świeciła na zielono.
– Tak mi się wydaje – powiedział Tommy – O cholera! – krzyknął ciągnąc mnie za ramię – Zwiewamy!
Spojrzałem na przyjaciela jak na idiotę, jednak posłusznie wykonałem jego polecenie. Dopiero po chwili dotarło do mnie dlaczego, kazał mi uciekać. To co początkowo uważaliśmy za kolce, a później dziwne barierki, zaczęło się przesuwać, chcąc nam tym samym odciąć drogę. Biegliśmy jak szaleni przed siebie. W pewnym momencie straciłem Thomasa z oczu.
– Tommy! – wrzasnąłem rozglądając się za przyjacielem.
– Jestem! Szybko! – wrzasnął brunet pokazując mi drogę.
W ostatniej chwili udało mi się przemknąć przed zamykającym się przejściem. Dalej nie było lepiej. Ziemia pod nogami zaczęła się rozstępować i to dosłownie! Nigdy czegoś podobnego nie czułem. Nie miałem czasu, żeby się bać. Każda sekunda zwłoki, mogła być decydująca. Biegliśmy przed siebie, a droga za nami się rozpadała. W ziemi tworzyły się ogromne wyrwy, ściany w okół zaczęły się kruszyć, aż wreszcie walić, jedna po drugiej. Kurz nieprzyjemnie drażnił nozdrza, od piachu i tynku, moje oczy zaczęły łzawić. Starałem się o tym nie myśleć. Skupiłem się na biegu, kątem oka obserwując Thomasa. Nie mogłem pozwolić by coś mu się stało. Po kilku minutach poczułem silny ból w kostce. Zagryzłem wargi.
– Tutaj! – krzyknął Tommy popychając mnie w stronę jednej ze ścian. Wdrapałem się na górę, wyciągając ręce by wciągnąć przyjaciela. Gdy obaj zeskoczyliśmy, znajdując się po drugiej stronie, ściana zaczęła się zasuwać. Gdybyśmy zostali tam chwilę dłużej, zmiażdżyłaby nas.
– Tam zdecydowanie jest wyjście – powiedział Thomas pomagając mi wstać – Rozumiesz? Mamy to!
– Tak. O ile uda nam się tam dotrzeć! My daliśmy radę, a reszta? Przecież większą grupą nie mamy szans uciec, omal nie zginęliśmy! – mruknąłem.
– To nie ten dzień, rozumiesz? Nie ten schemat. Dlatego tak się stało! Jutro wszystko będzie w porządku – powiedział stanowczo Thomas.
– Jesteś pewien?
– Niczego w życiu nie byłem bardziej pewien. Ufasz mi?
– Przecież wiesz – mruknąłem podnosząc się z ziemi – W takim razie wracajmy. Po raz pierwszy z dobrymi wieściami – powiedziałem przenosząc wzrok na przyjaciela.
Skoro Thomas wierzył, że wszystko będzie w porządku. Może powinienem mu zaufać? Po raz pierwszy nie zamierzałem się z nim sprzeczać. Znaleźliśmy wyjście! To było najważniejsze.
*******
Cześć kochani!Przepraszam, że rozdział pojawia się dopiero teraz i w dodatku jest marnej jakości. Na taką, a nie inną sytuację, złożyło się kilka czynników. Myślę, że warto Wam wszystko wytłumaczyć, nawet jeśli nie macie ochoty tego czytać, będzie mi lepiej, jeśli się Wam wygadam. Najpierw czas totalnie ograniczała mi praca. W czwartek wylądowałam w szpitalu. Jestem w totalnej rozsypce. Nie tylko fizycznej, ale też psychicznej. Po prostu wszystko się schrzaniło i jest mi z tym cholernie źle. Zawsze pomagało mi pisanie. Miałam nadzieję, że i teraz tak będzie, jednak czuje, że ten rozdział nie jest najlepszy. Z jednej strony szkoda mi go tu publikować, a z drugiej jest dla mnie w jakiś sposób ważny. Potraktujmy go jako przejście do akcji właściwej. Obiecuje, że w następnych rozdziałach czeka na Was sporo zwrotów akcji. Mam nadzieję, że ucieczka z labiryntu, zakończy się z konkretnym przytupem, który przypadanie Wam do gustu.
Sprawa numer 2. Dowiedziałam się, że mój blog został nominowany do głosowania na blog miesiąca (czerwiec) w Księdze Baśni. Jest mi niezwykle miło, że doceniono moją pracę. Jeśli mielibyście ochotę i chwilę czasu i chcieli na mnie zagłosować, będę Wam niezmiernie wdzięczna. To ogromna motywacja do dalszego tworzenia. Link do Sondy ’klik’.
Sprawa numer 3. Wszelkie zaległości u Was, postaram się nadrobić w tym tygodniu. Spodziewajcie się komentarzy. Wszystko czytam na bieżąco z tym, że nie miałam czasu, aby skomentować. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie.
Sprawa numer 4.
Opowiadanie jest też na wattpadzie. Namawialiście, więc uległam.: ) ’klik’
Dziękuje za wszystkie komentarze. Jesteście cudowni. < 3
Pozdrawiam i do napisania.
* – cytat z pierwszej części „Więźnia”, wypowiedziany przez Newt’a do Thomasa.
Cudny rozdział. Uwielbiam długie rozdziały, które nie urywają się w połowie choć samamam z tym problem ;) Co do stylizacji i ortografii to nie mam się do czego przyczepić. Poza tym kocham ciemne style <3
OdpowiedzUsuńW wolnej chwili zapraszam do siebie: crossover-arrow.blogspot.com
Dziękuję. :)
UsuńJak znajdę chwilę zabiorę się za czytanie Twojego opowiadania. :)
Hej Aniołku!
OdpowiedzUsuńRozdział cudny jak zawsze, ale ja jestem tak zuym człekiem, że muszę się czegoś przyczepić ;*
"Skupiłem się na biegnięciu" nie lepiej brzmiałoby 'na biegu'?
Jak zawsze mogłabym się rozpisywać o tym, że kocham czytać to co piszesz. Jestem w stanie długo czekać na kolejny rozdział jeśli będzie tak świetny jak zawsze. Ten też jest cudny <3<3
Co się stało, że byłaś w szpitalu??? ;(
Pozdrawiam, zdrówka życzę i wenki na następny cudny rozdział
Koteł ;*
Dziękuję Kocie, jak zawsze czujna. :)
UsuńPoprawie ten błąd. To dobrze, że mam kogoś kto wyłapuje te moje skuchy. ;)
Zaslablam, upadłam, uraz kręgosłupa - masakra. Ale już jest lepiej. :)
Pozdrawiam i ściskam mocno. ;*
Współczuję z tym kręgosłupem ;(
UsuńTrzymaj się cieplutko i szybko wracaj do zdrowia!!!
Hej Aniołku!
UsuńWidzę że usunęłaś bloga. Czemu? Ja bym z chęcią dowiedziała się co będzie dalej :(
W każdym razie trzymaj się cieplutko, pisz migusiem nowy rozdział i odpowiedz na moje pytanka ;*
Przeczytałam i jak zawsze rozdział cudowny. Uwielbiam wchodzić na Twojego bloga i czytać to, co publikujesz. I gratuluję, że bierzemy udział w tej samej sondzie. Zdrowa "rywalizacja" zawsze spoko ;)
OdpowiedzUsuńRozumiem ból pracy - sama jestem wykończona o każdym dniu, a brak czasu nie poprawia mojego samopoczucia. Jeszcze jutro wyniki z matur ;c
I witamy na wattpadzie.
Nie wnikam w to czemu znalazłaś się w szpitalu, bo to Twoja osobista sprawa, ale życzę Ci dużo zdrowia i jeśli teraz jest gorzej to potem MUSI być już tylko lepiej.
Trzymaj się dobrze, ściskam Cię mocno i wysyłam mnóstwo całusów.
Dziękuję. <3 Nawet nie wiesz jak ja z kolei, uwielbiam czytać Twoje komentarze. <3 Dają niezłego 'kopa'.<3
UsuńPobyt w szpitalu był bezpośrednio związany z pracą. Po prostu przecenilam swoje możliwości, dluga historia. :(
Faktycznie matury... daj znać jak Ci poszło. :)
Co do sondy, to ja oczywiście oddałam glos na Ciebie. :) :*
Pozdrawiam i ściskam mocno. <3
Kocham tego bloga *-*
UsuńDopiero teraz znalazłam chwilkę, by sprawdzić, czy mi odpisałaś, więc teraz piszę, że tak. Zdałam maturę, jednak okazało się, że to czego najmniej się bałam napisałam najgorzej, a to o co trzepałam portkami przez cały rok napisałam najlepiej (y).
UsuńCo do sondy to sama jeszcze nie zagłosowałam, co jest troszku ironiczne :D Musze w końcu to zrobić.
Kuruj się i ściskam Cię mocno.