16 listopada 2016

Rozdział XVI - Ujawnione sekrety

– Minho powiedz mi, że to nie dzieje się naprawdę! – krzyknąłem łapiąc przyjaciela za ramię. Ścisnąłem je o wiele mocniej, niż to było konieczne. – Cholera! – zakląłem puszczając przyjaciela. Rzuciłem się na drzwi, uderzając pięściami w metal. Zachowywałem się, jak obłąkany. Nie potrafiłem inaczej. Po raz kolejny to zrobiłem! Po raz kolejny nie potrafiłem się nią zaopiekować. Jestem totalnym kretynem. Skończonym idiotą.
  – Uspokój się kretynie! – warknął Minho odciągając mnie od drzwi.
Jedyny, który nigdy nie owijał w bawełnę. – Musimy iść!
  – Mamy ją tam zostawić?! – krzyknąłem – Thomas? – spytałem, przenosząc wzrok na przyjaciela. Ciężko było coś wyczytać z jego twarzy.
  – Musimy znaleźć jakąś kryjówkę – wtrąciła niepewnie Teresa.
Posłałem jej zabójcze spojrzenie.
  – Ona ma rację – poparła ją Evanlyn. – Rach... Malia jest z Charlie'm. Dadzą radę, jesteśmy w gorszej sytuacji.
Westchnąłem cicho i przejechałem dłońmi po twarzy. Czy naprawdę tylko mi zależało na Malii? Nikt oprócz mnie nie chciał jej pomóc? Co było z nimi nie tak? 
  – Newt – do moich uszu dotarł głos Thomasa.
        W tym momencie był jedyną osobą, która mogła mnie poprzeć. Tylko on mógł coś zmienić. Thomas zawsze miał plan. Teraz też na pewno tak będzie. Spojrzałem na przyjaciela, nie wiedząc na co liczę. Thomas nieznacznie kiwnął głową, lecz w jego oczach dostrzegłem smutek. Spuścił głowę. Wiedziałem co to znaczy. Tommy się martwił. Cholernie martwił. Zupełnie, jak kilka dni temu, gdy Malia była sama w labiryncie. Widziałem ten sam smutek w jego oczach, tą samą niemoc. Tommy miał tak charakterystyczne odruchy, że bez trudności dało się odczytać, jego emocje. Był  jak otwarta książka, pod warunkiem, że ktoś umiał w niej czytać.
Po chwili do moich uszu dotarły słowa wypowiedziane przez przyjaciela. Dwa słowa, które jak ostry sztylet przebiły moje serce.
  – Idziemy Newt – szepnął prawie niedosłyszalnie Thomas. 
W tym samym momencie na zewnątrz rozległo się głośne wycie, a zewsząd zaczęły zapalać się światła.
  – Nie mamy czasu! – krzyknęła Teresa wyrywając się do przodu. – Już wiedzą!
  – Zamykają bramę! – dodała Evanlyn. – No ruszcie się! – krzyknęła ruszając biegiem w stronę ogrodzenia.
Nie wiedziałem co mam zrobić. Nie chciałem zostawić Malii samej, ale teraz z góry byłem skazany na porażkę.
  – Jak cię złapią, to raczej jej nie pomożesz – warknął Minho pociągając mnie za rękaw.
  – Thomas? – posłałem przyjacielowi pytające spojrzenie.
        Nie wiem dlaczego, ale postanowiłem, że to on podejmie ostateczną decyzję. Chciałem przerzucić na niego ciężar odpowiedzialności. Właściwie wiedziałem, że w tej sytuacji nie ma dobrego wyjścia. Minho miał rację, jeśli DRESZCZ nas dorwie, żywi z tego nie wyjdziemy. Jeśli nawet uda nam się przeżyć, pewnie zabiorą nam resztę wspomnień. Z logicznego punktu widzenia, jedynym dobrym wyjściem była ucieczka. Skoro to powinno być takie proste, dlaczego czułem się,tak podle? Dlaczego nie potrafiłem chronić ludzi na których mi zależy? Co robiłem nie tak?
  – Purwa Newt! Rusz się – Minho dosłownie ciągnął mnie za rękę w stronę bramy. Wyrwałem ramię z jego uścisku i cicho zakląłem.
  – Puść mnie do cholery! Dam sobie radę – warknąłem.
        Kątem oka dostrzegłem, że zamykam stawkę. Teresa i Evanlyn czekały już za bramą. Aris i Minho zrównali się w biegu, właśnie przekraczając próg. Tylko my z Thomasem zostaliśmy w tyle, jednak Tommy wciąż był kilka metrów przede mną. Nagle zwolnił.Wiedziałem o czym pomyślał, też przemknęło mi to przez głowę. Pozwolić, żeby brama się zamknęła, a potem dać się złapać. Gdybyśmy wrócili do budynku, prawdopodobnie dowiedzielibyśmy się czegoś o Malii, jednak jeśli uda jej się wydostać, znowu mógłbym ją stracić. Tego po raz kolejny bym nie przeżył.
Szarpnąłem Thomasa za rękaw i ostatnie kilka metrów pokonaliśmy razem.
Brama się zamknęła, jednak zanim to nastąpiło, dostrzegliśmy kilkudziesięciu strażników biegnących w naszą stronę. Zewsząd rozchodziły się niebieskie światła. To czym do nas celowali, nie było zwykłą bronią. Pierwszy raz coś takiego widziałem.
  – Co teraz? – spytał Minho rozglądając się w okół. – Jakieś pomysły?
  – Kilometr stąd jest stare centrum handlowe, od jakiegoś czasu służy za schron. Możemy się tam... – Aris urwał w połowie zdania, a na jego twarzy dało się dostrzec zdziwienie. Przez kilka sekund patrzył przed siebie, tracąc kontakt ze światem. Gdy się otrząsnął z chwilowego amoku, wyglądał, jakby nie miał pojęcia co się dzieje.
  – Wszytko w porządku? – spytał podejrzliwie Minho.
  – Tak, chodźmy, szkoda czasu – Aris ewidentnie próbował odwrócić naszą uwagę. Nie mieliśmy czasu na kłótnie, dlatego na razie postanowiliśmy odpuścić. Ruszyliśmy biegiem za Arisem. Zastanawiało mnie, dlaczego tak dobrze zna tę okolicę. Może zaczynałem przesadzać, ale wydawało mi się to dość podejrzane. Wiedziałem, że nie mogę nic zrobić. I to było w tym wszystkim najgorsze. Ta cholerna niemoc, która zżerała mnie od środka. Tak wiele chciałem, a tak niewiele mogłem. I ten głos w mojej głowie, wciąż powtarzający zdanie, które pogłębiało ranę w moim sercu. To prawda,  znowu ją zawiodłem.

********
        Od kilku minut, biegliśmy z Charlie'm podziemnym tunelem. Nie było niczego, co mogło świadczyć o tym, że ktoś nas goni. Zanim znaleźliśmy się w tunelu, Charlie zamknął ogromne metalowe drzwi. Gdy je otwierał, potwornie skrzypiały, nie dałoby się wejść do środka, niezauważonym. Przez cały czas uważnie nasłuchiwałam. W tunelu nie było słychać niczego, poza naszymi przyśpieszonymi oddechami i pluskiem wody. Nie wiedziałam czy to normalne zjawisko, ale w tunelu do którego weszliśmy, woda sięgała nam do kostek. Znajdowaliśmy się kilkanaście metrów pod ziemią, to fakt, ale sądziłam, że DRESZCZ bardziej dba o swoją siedzibę. Zerknęłam na Charlie'go, który biegł, jako pierwszy, niewielką latarką oświetlając nam drogę. O tak wiele rzeczy chciałam go spytać, ale już na początku drogi, stanowczo nakazał mi, żebym była cicho. Po dwóch metrach, Charlie stanął. Zrobił to na tyle gwałtownie, że z impetem na niego wpadłam.
  – To tutaj – powiedział, świecąc latarką, na ścianę. Znajdowała się w niej taka sama kratka, jak ta którą szłam z Arisem, aby dostać się do pokoju chłopaków.
  – Jesteśmy już prawie w domu. Przechodzimy przez kratkę, bierzemy plecaki i biegiem ruszamy w stronę ogrodzenia. Znajduje się tam mała luka pomiędzy tylną bramą, a ogrodzeniem. Mamy piętnaście sekund, zanim kamery zrobią zrzut - wyjaśnił Charlie.
  – Jak znajdziemy resztę? – zadałam pytanie, które uznałam za najważniejsze.
  – To twoje zadanie. Skontaktuj się z Thomasem, albo Teresą.
  – Jak?
  – Coś mi się wydaje, że doskonale wiesz jak – odparł Charlie i ściągnął kratkę, ukazując przejście. – Podsadzę cię - dodał i nie czekając na pozwolenie, uniósł mnie do góry. Niezdarnie prześlizgnęłam się przez kratkę. Zdążyłam wstać i chwycić leżący pod ścianą plecak, gdy Charlie stał już obok mnie.
Przewiesił ramiączko plecaka przez ramię i podszedł do drzwi.
  – Gotowa? – spytał i uchylił je, wystawiając głowę na zewnątrz. – Czysto – odparł – Pamiętaj, piętnaście sekund. Co by się nie działo, nie zatrzymuj się.
Pokiwałam głową i wzięłam głęboki oddech.
  – Teraz! – krzyknął Charlie i rzuciliśmy się biegiem w stronę ogrodzenia. Wydawało mi się, że czas stanął. Biegłam i biegłam, a wyjścia nie było widać. Dopiero po kilku sekundach dostrzegłam wyjście. Wyskoczyliśmy z Charlie'm w ostatniej chwili. Gdy podnosiliśmy się z ziemi, sektor i droga, którą chwile wcześniej pokonaliśmy, rozbłysła blaskiem lamp.
  – Mieliśmy farta – stwierdził Charlie i pociągnął mnie za rękę w stronę lasu. Szliśmy coraz głębiej. Myślałam, że za chwilę znajdziemy się na jakieś polanie. Nic bardziej mylnego. Okazało się, że to co miałam za las, było zbiorem kilkudziesięciu drzew, dalej rozciągała się pustynia.
  – Co teraz? – spytałam rozglądając się w okół.
  – Mówiłem ci. Skontaktuj się z bratem. Skoro  rozmawiałaś tak z Arisem, dasz radę.
Spojrzałam na Charlie'go w pierwszej chwili nie wiedząc, co ma na myśli. Dopiero po chwili skojarzyłam fakty. Z Arisem skontaktowałam się telepatycznie. Wciąż była zdziwiona tamtym wydarzeniem. Nie tylko słyszałam jego głos, ale też czułam jego obecność. Odczytywałam obrazy, które wysyłał mi podczas rozmowy. Widziałam gesty, które wykonywał. To było coś niesamowitego, a zarazem strasznie pokręconego. Przymknęłam oczy, skupiając się na bracie. To z nim chciałam porozmawiać. Wzięłam kilka głębszych oddechów, próbując odciąć się od rzeczywistości.
  – Thomas – powiedziałam w myślach. Zero reakcji. - Thomas słyszysz mnie? - Znowu nic.
  – To nie działa – powiedziałam na głos, nie kryjąc zrezygnowania.
  – Spróbuj jeszcze raz – odparł Charlie, siadając na ziemi.
Zamknęłam oczy. Jeszcze kilkakrotnie próbowałam nawiązać więź z bratem, jednak nie potrafiłam tego zrobić. Zrezygnowana szeregiem niepowodzeń, skupiłam swoje myśli na Arisie. Po kilkunastu sekundach poczułam coś dziwnego, jakby czyjąś obecność w swojej głowie. Zupełnie, jakby ktoś wsadził mi coś obcego, do mózgu. Wiedziałam, że nie powinno tego tam być, ale byłam pewna, że nie zrobi mi krzywdy.
  – Aris. Aris, słyszysz mnie? – spytałam w myślach. Znowu cisza. Nagle wewnątrz mojej głowy, przeszedł dziwny dźwięk. Podobny do spawania, które potem przeszło w brzęczenie. Po chwili, jakby z oddali, usłyszałam głos Arisa.
  – Rachel to ty?
Byłam na tyle przejęta faktem, że udało mi się nawiązać kontakt, że po raz pierwszy go nie poprawiłam.
  – Tak, to ja. Gdzie jesteście?
  – Wszystko w porządku? – w głosie Arisa wyczuła troskę.
  – Tak, jesteśmy z Charlie'm poza siedzibą. Szukamy was – odparłam.
  – Od lasu kilometr na północ, jesteśmy w schronie – odpowiedział Aris.
Zmarszczyłam brwi i przygryzłam wargę. Byłam ciekawa skąd Aris wie gdzie obecnie jesteśmy.
  – Jesteście cali? – Aris już się nie odezwał. W odpowiedzi przesłał mi obraz, przedstawiający Terese, Minho, Thomasa i Newta, całych i zdrowych. Odetchnęłam z ulgą, chociaż dziwnie się czułam, widząc to, co widział Aris. Zupełnie, jakbym przez chwilę patrzyła na świat, jego oczami.
  – Czekamy na was – odpowiedział Aris. Sygnał zaczął słabnąc, a po chwili poczucie czyjeś obecności, zniknęło.
  – Są w schronie, kilometr na północ – powiedziałam stając obok Charlie'go.
  – Dobra robota - odaprł podnosząc się z ziemi.
  – Czy ta telepatia... no wiesz, wszyscy to potrafią? – wyjąkałam, spuszczając wzrok.
  – Nie. Tylko wasza czwórka. Ty, Thomas, Teresa i Aris. Tak było od początku. Od zawsze byliście wyjątkowi. Lepsi, zdolniejsi, sprawniejsi, mądrzejsi – wyliczał Charlie.
  – Chcesz, żebym poczuła się nieswojo?
  – Nie. Po prostu próbuje cię uświadomić w tym co się tutaj działo. Musisz poznać prawdę. Szczególnie teraz.
  – Więc mi opowiedz - spojrzałam na chłopaka.
Charlie przygryzł wargę i cicho westchnął.
  – W plecaku masz tablet i część dokumentacji. Poszukaj odpowiedzi, wyrób sobie zdanie, a potem poznasz moją wersję.
Chciałam zaprotestować, ale Charlie mi przerwał.
  – Tak będzie lepiej, uwierz mi. Jest tylko jedna kwestia, którą musimy poruszyć. DRESZCZ nie przestanie cię szukać. Ciebie i Thomasa – powiedział Charlie, chowając ręce do kieszeni.
Spojrzałam na niego wyczekująco. Naprawdę nienawidziłam, gdy ktoś zaczynał ważny temat i nie kończył.
  – Dlaczego akurat my? – spytałam nie kryjąc zaciekawienia. Dotychczas sądziłam, że jak reszta Streferów, jesteśmy tylko częścią układanki. Co wyróżniało mnie i Thomasa wśród innych? To, że pracowaliśmy dla DRESZCZ-u? Skoro tak w naszym gronie powinna znaleźć się, również Teresa.
  – Obiekty zakwalifikowane, jako ostateczne – odparł Charlie – Nie spoczną, dopóki was nie złapią. Sądzą, że jesteście jedynymi osobami, które mogą pomóc w wynalezieniu leku na Pożogę. Potrzebują was. Nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Boją się, że przez was ich reputacja legnie w gruzach.
Z uwagą słuchałam słów Charlie'go nie bardzo wiedząc, co mam odpowiedzieć. To wszystko brzmiało tak absurdalnie. Skoro tak nas potrzebowali, dlaczego wysłali nas do Strefy? Dlaczego usunęli nam pamięć? To nie trzymało się kupy.
  – Sądzisz, że ktoś taki, jak oni martwi się o reputację? – powiedziałam z pogardą.
  – Wiesz, co było bezpośrednią przyczyną, tego że trafiłaś do Strefy? – spytał Charlie.
  – Przecież wiesz, że nie - prychnęłam, zagryzając wargę.
  – Pracowałaś nad własną wersją leku na Pożogę, miałaś  silną motywację. Nie wiem czy to ona, czy twoja ponadprzeciętna inteligencja, ale twoje wyniki rokowały. Eksperymenty, badania, kody - wszystko miało potencjał. Pierwsze próbki, pierwsze sesje. Myliłaś się dość często, ale nie odpuszczałaś. Znalazłaś wzór, którego nie zdążyłaś przetestować. Pomagałem ci, ale byliśmy nieostrożni. Teresa znalazła część dokumentacji, powiedziała o wszystkim Avie. Dwa dni później zostałaś Streferką. Nawet imię ponownie ci zmienili. Thomas wiedział o badaniach, później to on mi pomagał. Robiliśmy kolejne próby, tym razem byliśmy ostrożniejsi. Mieliśmy nadzieję, że uda nam się opracować kod, a DRESZCZ przerwie próby. Ava i Janson domyślali się, że coś knujemy. Stopniowo ograniczyli nam kontakt, aż zupełnie nas od siebie odizolowali. Po roku zniknął Thomas, zaraz po nim Teresa. Byłem pewien, że was straciłem. Widziałem, jak giniesz w labiryncie, jak Bett dźga cię sztyletem. Kanclerz Paige, gdy to zobaczyła, zażądała, aby natychmiast cię stamtąd wyciągnąć. Byłaś rana, sama w labiryncie, umarłaś - tak myślałem – Charlie pociągnął nosem i bez słowa ruszył do przodu.
        Czułam, że od nadmiaru wiadomości, zaczyna mi się kręcić w głowie. Nie sądziłam że z pozoru niewinne pytanie, może przynieść tyle odpowiedzi, których się nie spodziewałam. Miałam mętlik w głowie. Nie wiedziałam, czy będę potrafiła sobie z tym poradzić. Pracowałam nad lekiem na Pożogę? Nie pamiętałam kompletnie nic z tamtego okresu. Działanie DRESZCZ-u, też wydało mi się dziwne. Przecież zależało im na wynalezieniu leku. Czy nie powinni wspierać wszelkich inicjatyw walki z tą przeklętą chorobą? Czy nie powinni udzielić nam wsparcia? Zamiast tego rozdzielili nas, umieszczając w Strefach.  Pozostawała, też kwestia Teresy. Przecież się przyjaźniłyśmy, dlaczego zdradziła moją tajemnicę? Dlaczego doniosła o wszystkim kanclerz Paige? Aż wreszcie, dlaczego Ava nie pozwoliła mi umrzeć w labiryncie? Dlaczego brałam udział w obu próbach?
  – Uważam, że prościej będzie, jeśli opowiesz mi wszystko od początku – stwierdziłam, przyśpieszając kroku, aby dogonić Charlie'go.
  – Opowiem, ale nie teraz – odparł chłopak, zerkając na mnie kątem oka. – Lepiej, żebyśmy się pośpieszyli. Wprawdzie nikt nie zwraca uwagi na to przejście, ale lepiej nie kusić losu.
Wiedziałam, że Charlie próbuje mnie zbyć, ale wiedziałam też, że tak łatwo nie odpuszczę. Jako jedyny znał całą prawdę. Musiałam sobie na nowo przypomnieć wszystko, co kiedyś było moimi wspomnieniami.
  – Mówiłeś, że miałam jakąś szczególną motywację – powiedziałam starając się, aby zabrzmiało to jak najbardziej naturalnie.
  – Zawsze chciałaś pomagać ludziom.
  – Na pewno tylko o to chodziło?
Charlie spojrzał ku niebu i westchnął.
  – Zawsze miałaś swoją osobistą motywację. Żywą, chodzącą, niezwykle irytującą. Z tego co wiem nadal żyje i nazywa się Newt - Charlie parsknął śmiechem, za co dostał ode mnie kuksańca w bok. - No, co? Chyba mogę sobie pożartować, a kumpla, który woził cię na randki, nie wypada bić - dodał rozbawiony.
  – Głupi jesteś, wiesz? – spytałam, starając się, aby moja twarz przybrała poważny wygląd, jednak kąciki moich ust zadrgały. – Najpierw mówisz o czymś cholernie poważnym, a potem od tak sobie zmieniasz temat. To jest nie poważne. Cholera!
Charlie nie wyglądał na przejętego moimi słowami, a wręcz przeciwnie, próbował stłumić śmiech.
  – Cholera, cholera, lepiej już chodź – wykrztusił próbując opanować chichot.
  – No idiota, no – mruknęłam pod nosem.
Charlie machnął ręką i założył kaptur na głowę. Poddał mi bluzę, którą od dłuższego czasu trzymał w dłoni.
  – Załóż to i naciągnij na twarz, chyba że chcesz posmakować piachu.
Już naprawdę zła założyłam bluzę i wyminęłam przyjaciela. Nie wiedziałam, jak może sobie robić żarty w sytuacji w której się znaleźliśmy. Zachowywał się, jak przedszkolak. Przez dobrych kilkaset metrów szliśmy w całkowitej ciszy.
  – Dogadałabyś się z Minho - powiedziałam przerywając ciszę, która zaczynała mi już ciążyć. – Oboje jesteście dość błyskotliwi - dodałam.
  - Zapamiętam – mruknął Charlie i gwałtownie się odwrócił.
        Przeniosłam wzrok na miejsce w które się wpatrywał i zamarłam, Ktoś siedział na na ogonie. Charlie skierował latarkę w tamtą stronę. Nie dalej, niż dziesięć metrów od nas, stało pięć osób. Osób, które już dawno przestały być ludźmi. Pierwszy raz widziałam Poparzeńców na żywo. Pierwszy raz z tak bliskiej odległości. Stopień zaawansowania choroby musiał być w ostatnim stadium. Stwory ruszyły w naszą stronę. Już z tej odległości czuć było obrzydliwy smród. Coś jak rozkładające się ciało, pomieszane z nieświeżymi rybami. I ich wygląd. Gnijąca ciała, oderwane płaty skóry, tak że w niektórych miejscach mieli kości na wierzchu. Nieobecny wzrok, poszarpane, brudne ubrania. Najbardziej przerażające były jęki, które z siebie wydawali. Jęki bólu, rozpaczy, ostatni krzyk, który przypominał, że kiedyś byli ludźmi.
  – Już niedaleko. Biegiem – krzyknął Charlie odwracając się i ciągnąc mnie za rękę.
        Nie musiał mnie dwa razy prosić. Wyprułam do przodu, niczym wyścigówka, gdy ktoś krzyknie: "start". Charlie biegł tuż obok mnie, co chwilę się odwracając. Poparzeńcy ruszyli za nami, jednak już po kilkudziesięciu metrach, zostali w tyle. Tak czy owak, żadne z nas nie miało ochoty się zatrzymać. Po dwóch minutach biegu, dostrzegliśmy stary szyld wystający z pod warstwy piachu. Bez zastanowienia ruszyliśmy w tamtą stronę. Gdy dotarliśmy na miejsce, okazało się że pod szyldem znajduje się wejście do budynku. Centrum handlowe zostało zupełnie przysypane piachem od wewnątrz, jednak jedno zerknięcie przez właz, wystarczyło by dostrzec, że wnętrze ma się całkiem dobrze. Zerknęłam na Charlie'ego i oboje przeszliśmy przez drzwi. Sturlaliśmy się po piasku w dół. Moja głowa zaliczyła bolesne spotkanie z betonową posadzką. Podniosłam się, rozmasowując czoło.
  – Chyba się udało – powiedziałam niepewnie.
Rozejrzałam się, jednak ciężko było coś dotrzeć w pół mroku, który tu panował.
Charlie okręcił się w okół własnej osi, oświetlając latarką najbliższą okolicę.
  – Myślisz, że oni tu są?
Założyłam kosmyk włosów za ucho, po czym włożyłam ręce do kieszeni. Próbowałam skontaktować się z Arisem, jednak nie mogłam się wystarczająco skupić. Nie minęła chwila, a rozległo się kilka, następujących po sobie pyknięć. Po chwili cały budynek oświetliły setki lamp, znajdujących się na suficie.
  – Cholera, Minho! – do moich uszu, dotarł czyjś krzyk.
  – Newt – szepnęłam i zanim Charlie zdążył zareagować, rzuciłam się biegiem w stronę z której dobiegał dźwięk.
 ********

  – Porąbało cię? Mieliśmy się zachowywać dyskretnie, kretynie – warknęła Evanlyn krzyżując ręce na piersiach.
  – Skąd miałem wiedzieć, że ten włącznik oświetli cały budynek? – odwarknął Minho.
  – Czy ty nie masz, nic pod kopułą? Myśl.
Minho już miał coś odpowiedzieć, ale zerwałem się schodka na którym siedziałem i znalazłem się pomiędzy nimi.
  – Możecie się przymknąć? Cholera, czy do was nie dociera to co się stało! Nie mamy kontaktu z Malią, nie wiemy gdzie jest i w jakim jest stanie, a wy kłócicie się o jakiś pikolony włącznik? Leczcie się ludzie! - krzyknąłem, obdarzając ich niezbyt przyjemnym spojrzeniem.
Zdałem sobie sprawę z tego, że przesadziłem, gdy napotkałem wzrok Teresy i Arisa, którzy z uwagą mi się przyglądali.
  – Cholera jasna – mruknąłem i ruszyłem w stronę wejścia, którym się tu dostaliśmy.
        Musiałem ochłonąć, a ich kłótnie działały mi na nerwy. Thomas już wcześniej wybrał to rozwiązanie, wybierając się na zwiady. Nie powinienem naskakiwać na Minho, nawet jeśli zachowywał się, jak kretyn bez wyczucia. Znałem go na tyle dobrze, że wiedziałem że w ten sposób odreagowuje stres. A ta cała Evanlyn. Była dziewczyną, chyba powinna bardziej przeżywać tę sytuację. Tym bardziej, że jak twierdziła była przyjaciółką Malii. Z twarzy Arisa oprócz zabójczych spojrzeń, które mi posyłał, nie mogłem nic wyczytać. Teresa. Cóż Teresa to Teresa, ona prawdopodobnie na swój dziwny sposób się martwi. Prawdopodobnie. Cały czas wierzyłem, że Malia jakoś nas znajdzie.  Nigdy nie sądziłem, że tak wiele będzie zależało od jednej osoby. Nie ufałem Charlie'mu, ale teraz wierzyłem, że pomoże Malii i wszystko dobrze się skończy. Przeszedłem jeszcze kilka metrów, aż wreszcie znalazłem się w holu. Oparłem czoło o jedną z ogromnych kolumn i przymknąłem oczy. Musiałem sobie to wszystko jakoś ułożyć. Zawsze lepiej mi się myślało, po przez z pozoru nic nie znaczące zamknięcie oczu, odcinające mnie od realnego świata. Nie wiem ile czasu minęło, ale udało mi się względnie opanować.
  – NEWT!
Otworzyłem oczy i raptownie odwróciłem się od ściany. W tym samym momencie Malia wpadła mi w ramiona. Nie mogłem uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Przyciągnąłem ją do siebie, mocno oplatając ramionami, jakbym się bał, że ktoś znowu będzie próbował mi ją zabrać.
  – Mals – powiedziałem łamiącym się głosem i pocałowałem ją w czubek głowy.
Myślałem, że ją straciłem. Moje serce biło, jak oszalałe, a w gardle poczułem gulę.
  – Jak nas znaleźliście? – spytałem cicho, wciąż nie wypuszczając jej z objęć.
  – Aris nas poinformował, to długa historia, później ci wszystko wytłumaczę – Malia podniosła głowę, aby spojrzeć mi w oczy. – Nic ci się nie stało?
  – Wszystko w porządku – powiedziałem cicho. – Przepraszam – dodałem, chwytając jej dłoń.
  – Nie masz mnie za co przepraszać - Malia położyła wolną dłoń na mojej klatce piersiowej, nie tracąc ze mną kontaktu wzrokowego.
  – Nie potrafię się tobą zaopiekować. Pozwoliłem, żebyś po raz kolejny naraziła się na niebezpieczeństwo...
Malia zaprotestowała.
  – To nie była twoja wina, ani teraz, ani wcześniej. Znasz mnie, ja znam ciebie. Wiesz, że przed niektórymi rzeczami nie uciekniemy, nie wszystko da się zmienić. Nie możesz wiecznie się obwiniać, nie ja tu jestem ofiarą – Malia westchnęła, a na jej twarzy pojawił się szczery uśmiech. – Wszystko w porządku, Newt.
Nic nie odpowiedziałem, po raz kolejny mocno ją ściskając. Gdy Malia nieznacznie się ode mnie odsunęła dostrzegłem Charlie'go.
  – Dzięki stary – powiedziałem zupełnie szczerze i podszedłem do niego, wyciągając dłoń.
Charlie uśmiechnął się i mocno uścisnął mi rękę.
  – Jak się wydostaliście? – zadałem pierwsze pytanie, które przyszło mi na myśl, jednak uważałem je za dość istotne.
  – Podziemny tunel, powiedzmy że od początku miałem plan awaryjny – odparł brunet.
  – Plan awaryjny? My nigdy nie mamy nawet zwykłego planu – mruknąłem pod nosem.
Potrząsnąłem głową i spojrzałem z uznaniem na Charlie'go. Traktowałem go z dystansem, minie trochę czasu zanim w pełni mu zaufam, ale już miałem u niego dług wdzięczności. Jego postawa i logiczne myślenie w jakiś sposób mi imponowało. Charlie był naszym zupełnym przeciwieństwem. My... co tu dużo mówić. Najpierw robiliśmy, później myśleliśmy. A on działał spokojnie, wszystko dokładnie analizując. Dobrze będzie mieć kogoś takiego po swojej stronie.
  – Gdzie reszta? – spytała Malia rozglądając się w okół.
  – We wschodnim skrzydle, jak ich ostatnio widziałem, byli pochłonięci dyskusją o świetle - mruknąłem nie kryjąc irytacji i wywróciłem oczami. Kątem oka dostrzegłem, że ktoś się zbliża. Nawet ze sporej odległości, która nas dzieliła, wiedziałem że to Thomas. Szedł ze wzrokiem wbitym w ziemię, jednak coś musiało zwrócić jego uwagę, bo uniósł głowę i znieruchomiał. Gdy otrząsnął się z szoku, rzucił się biegiem w naszą stronę.
  – MALIA! – krzyknął porywając siostrę w objęcia. – Tak się cieszę, że nic ci nie jest.
        Przyglądałem się tej scenie z uśmiechem na ustach. Za każdym razem, gdy patrzyłem na relację, która ich łączy, czułem dziwną radość, ale też pustkę. Podejrzewam, że chodziło o moją siostrę. Jeśliby tu z nami teraz była, zapewne zachowywałbym się, jak Thomas. Nikomu jeszcze o tym nie mówiłem, ale chciałbym odnaleźć siostrę. Wiedziałem, że mogę liczyć na przyjaciół w każdej sytuacji, dlatego byłem pewny, że mi pomogą.
  – Chodźcie, musimy pogadać - odezwał się znienacka Charlie. – Nie możemy tu zostać dłużej, niż do rana. W pobliżu znajduje się jama Poparzeńców, to że DRESZCZ jej unika, nie znaczy że nie zaryzykują, gdy się dowiedzą, że tu jesteśmy – dodał poprawiając ramiączko plecaka.
  – Jama Poparzeńców? – powtórzyłem patrząc w prost na chłopaka.
  – Jesteśmy tu bezpieczni? – spytał Thomas, podchodząc do nas.
  – Raczej tak, kilka dni temu sprawdzałem zabezpieczenia, wszystko było w porządku - odparł Charlie.
  – Gdzie dokładnie jest ta jama? – spytała Malia, stając tuż obok mnie.
Charlie chwilę się zawahał, ale po chwili odpowiedział.
  – Pod nami.
Malia westchnęła. Złapałem ją za rękę i posłałem uspokajający uśmiech. Chociaż sam wcale nie byłem spokojny. Pod nami znajdowały się setki ludzi zżeranych przez wstrętną chorobę. Jednym plusem był fakt, że wszyscy byliśmy odporni. Chyba wszyscy. Przed oczami pojawiły mi się nasze karty i status znajdujący się tuż pod moim zdjęciem. Status niejednoznaczny. Nie miałem pojęcia co to znaczy, ale miałem złe przeczucia. Nie zamierzałem nic nikomu mówić, a już szczególnie Malii. Nie chciałem jej denerwować, tym bardziej że nie wiedziałem, czy to na pewno coś złego.
  Chodźmy do reszty, pewnie zaczęli się już martwić – powiedziałem, przerywając ciszę, która nastała.
Wszyscy przystali na moją propozycję i skierowaliśmy się w stronę z której przyszedłem.  Thomas i Charlie szli z przodu, a ja specjalnie odrobinę się ociągałem, abyśmy mogli z Malią spokojnie porozmawiać.
  – Wyjaśnisz mi teraz, co miałaś na myśli mówiąc, że skontaktowałaś się z Arisem? – zerknąłem na blondynkę, nie potrafiąc ukryć zaciekawienia.
  – To coś w rodzaju telepatii. Możemy rozmawiać w myślach. Skupiam się na jego osobie, aż nagle czuje coś dziwnego, jakby czyjąś obecność w swojej głowie. Z tego co mówił Charlie, oprócz mnie i Arisa, również Thomas i Teresa to potrafią. Próbowałam się skontaktować z Thomasem, ale bez skutecznie. Tylko z Arisem nawiązałam kontakt, powiedział mi gdzie jesteście – wyjaśniła Malia.
Kiwnąłem głową. Poczułem się dziwnie zazdrosny. Od początku nie podobał mi się sposób w jaki Aris patrzy na Malię, a teraz jeszcze te dziwne zdolności. Zdecydowanie mi się to nie podobało.
  – Wszystko w porządku? – spytała Malia mocnej ściskając moją dłoń.
Nic nie odpowiedziałem, tylko lekko się uśmiechnąłem. Była tutaj. Cała i zdrowa. Oczywiście, że było w porządku.
Gdy dotarliśmy na miejsce, zastaliśmy tylko Minho i Evanlyn. O dziwo nie skakali sobie do gardeł, a normalnie rozmawiali.
  – Wiedziałem, że nie dasz się zabić – stwierdził Minho, patrząc wprost na Malię – No chodź tu – dodał i mocno ją uścisnął.
  – Dobrze, że nic wam nie jest – powiedziała Evanlyn nie bardzo wiedząc, jak się zachować. Wykonała gest, jakby chciała przytulić Malię, ale szybko się wycofała.
  – Gdzie Teresa? – spytał Thomas, rozglądając się po pomieszczeniu.
  – Tutaj - powiedziała Tessa, razem z Arisem wchodząc do pomieszczenia. – Poszliśmy poszukać, czegoś co może się przydać – wyjaśniła.
Gdy i ona przywitała się z Malią, wszyscy usiedliśmy na ziemi, tworząc małe koło.
  – Musimy postanowić, co dalej – powiedział niepewnie Aris, a część z nas pokiwała głową.
  – Plan jest prosty - zaczął Charlie, ściągając na siebie uwagę - Musimy pokonać pogorzelisko, w Dervis czeka na nas Brenda. Uprzedzając wasze pytania, Brenda jest po naszej stronie. Ma spory dom, swojego rodzaju twierdzę, będziemy mogli się tam schronić. Nikt nie będzie was tam szukał, przynajmniej tych, którzy tam zostaną.
  – Może jaśniej? – mruknął Minho.
  – Nie wszyscy zostaną w Dervis. Malia i Thomas, jeszcze tego nie wiedzą, ale będą musieli ruszyć dalej, do Denver.
  – Dlaczego? – spytałem, poruszając się niespokojnie.
  – Lek – szepnęła prawie niedosłyszalnie Malia.
  – Jakby nie patrzeć, możesz jeszcze tego nie wiedzieć, ale stanowimy, owszem pokręconą, ale rodzinę, dlatego wal prosto z mostu – dodał Minho.
  – Trafiliście do labiryntów, bo DRESZCZ szuka lekarstwa na Pożogę. Na razie bezskutecznie – mruknął Charlie – Malia i Thomas, nawet jeśli mało z tego pamiętają, pracowali nad swoją wersją leku. Projekt był dość obiecujący.
  – Jaki to ma sens? – odezwał się Thomas.
  – Nic z tego nie pamiętamy – zapewniła Malia.
  – Właśnie, dlatego pojedziecie do Denver. Jest tam ktoś, kto sprawował piecze nad wynikami, odda wam wspomnienia.
  – To możliwe? – spytała Evanlyn.
  – To, że nie pamiętacie niczego sprzed rozpoczęcia próby, ma związek z nadajnikiem, który wam wszczepiono. Przez niego wasze wspomnienia uległy zatarciu. Zniknie nadajnik, zniknie zatarcie, a wy odzyskacie wspomnienia - wyjaśnił Charlie. - Każdy z was może zostać poddany temu procesowi, ale nie naraz. Domyślam się, że Denver zostanie obstawione z każdej możliwej strony. Ale na razie nie to jest najważniejsze, będzie czas żeby o tym porozmawiać. Naszym priorytetem jest dotarcie do Dervis. I DRESZCZ to nie jest nas najgorszy problem.
  – Poparzeńcy? – bardziej stwierdziłem, niż spytałem.
Charlie pokiwał głową.
Coraz bardziej zaczynało mi się, to nie podobać. Mieliśmy szansę ukryć się przed DRESZCZ-em, a on chciał, aby Malia i Thomas wystawili się na atak? Skoro to całe Denver było tak dobrze strzeżone, jak mieli się tam dostać niezauważeni? Najgorsze było to, że już teraz wiedziałem że Malia się zgodzi na ten chory plan. Skoro mogła komuś pomóc, uratować tak wiele osób, nie będzie się wahać.
  – Jasne, może i masz rację. Ale jak już mówiłem, jesteśmy rodziną. Choćby nie wiem, jak porąbaną, rodziny się nie zostawia. Nigdzie ich samych nie puścimy - powiedział poważnie Minho i zerknął na Thomasa i Malię. – Zawsze działamy razem.
  – Potem to przedyskutujemy, teraz proponuje się wyspać. Przed wschodem słońca, musimy ruszać –poinformował Charlie.

********
Kolejny rozdział za nami. :) Muszę was poinformować, że znajdujemy się już w połowie historii. Planuje jeszcze 10-15 rozdziałów, zobaczymy jak sytuacja się rozwinie. :)
Co sądzicie o rozdziale? Ja osobiście jestem z niego prawie zadowolona. Oczywiście, chciałam przekazać dużo więcej, ale rozdział i tak wyszedł dość długi, dlatego rozbiłam go na dwa krótsze. Jak wam się podoba postać Charlie'go? Na razie jego kreacja wygląda dość ubogo, ale to się zmieni w kolejnych rozdziałach. Nareszcie było odrobinę więcej Newta i Malii. Teraz wkraczamy w taki etap historii, że wszystko będzie się kręcić wokół nich, ale nie zabrkanie, też nowych zauroczeń. Po miniaturce, powinniście mieć, jakieś podejrzenia. Po raz kolejny zmieniłam szablon. Wszystko, dlatego że jakoś nie mogę się zdecydować, cały czas czegoś mi brakuje. Nawet sama zaczęłam kombinować z grafiką, także może niedługo pojawi się tu coś mojego. No nic. Pozdrawiam serdecznie i życzę miłej lektury. :)
*Błędy tradycyjnie sprawdzane powierzchownie, dogłębną korektą zajmę się na dniach. Jeśli zauważycie inne błędy, niż literówki, dawajcie znać. :)

3 komentarze:

  1. o kurde, to jest fantastyczne! Dobrze, że pojawi się więcej Newta i Malii, bo ich wątek intryguje mnie najbardziej.

    http://beingabletolove.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć kochana!
    Jest mi cholernie przykro, że dopiero teraz wpadłam i znalazłam chwilę, by przeczytać. Jeszcze gorzej mi z myślą, że mam ostatnio wyjątkowo ciężkie dni i nic sensownego nie przychodzi mi do głowy.
    Cieszę się, że będzie więcej momentów dla Newta i Malii. Uwielbiam ich razem, więc z chęcią o nich czytam. Dodatkowo polubiłam Charlie'go - w sumie nie wiem dlaczego, ale no lubię go. Zobaczymy, co wyjdzie z tego dalej.
    Ściskam Cię mocno i życzę dużo, dużo weny kochana!

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej Aniołku!
    Byłam święcie przekonana, źe tu był mój komentarz ;( Masakra, blogger mnie nienawidzi.
    W każdym razie chciałam się dopytać jak tam u cb i czy w ogóle żyjesz jeszcze, bo od dawna nie dajesz znaku życia :(
    Ściskam mocno
    Koteł

    OdpowiedzUsuń

Template by Elmo